Zaginiona księga z Salem
to debiut
prozatorski Katherine Howe, doktorantki na wydziale historii Ameryki i Nowej
Anglii w Boston University. Potomkini Elisabeth Howe i Elisabeth Proctor, które
zostały oskarżone w autentycznych procesach w Salem w 1692 roku. Co ciekawe autorka prowadzi dla swoich
studentów seminaria na temat magii i czarów w dawnych wiekach. Pewnie dlatego właśnie w tak dokładny sposób
opisała wiele faktów z życia czarownic i samych
procesów. Ale o tym za chwilę.
Zaczynając lekturę tej książki trochę obawiałam się, że
będzie to kolejna tandetna powieść z elementami magii. Z drugiej strony temat
czarownic nie jest mi obcy, bo jak już wspominałam kiedyś, pisałam pracę
magisterską o tych przemiłych istotach. Dlatego zachęcona dosyć dobrymi
recenzjami sięgnęłam po książkę z ciekawością.
Akcja powieści dzieje się na dwóch płaszczyznach. Z jednej
strony poznajemy współczesną nam Connie Goodwin, absolwentkę Harvardu, która
właśnie pomyślnie zdała egzamin na studia doktoranckie. Plany wakacyjne Connie to szukanie tematu i materiałów
do pracy doktoranckiej. Niestety matka dziewczyny prosi ją o uporządkowanie
bardzo starego domu po babci, który zamierza sprzedać. Niepocieszona dziewczyna
przeprowadza się do rodzinnego domu, którego stan napawa ją w pierwszej chwili
przerażeniem. Dojścia do posiadłości
bronią dzikie pnącza bluszczu, stare wielkie drzewa, bujne zioła. Dom nie
posiada nawet elektryczności, co dodatkowo potęguje przerażenie Connie. Z
drugiej strony, kryje w sobie tyle tajemnic, że dziewczyna z coraz większą
fascynacją poznaje każdy kąt i przedmiot.
Dziwne butelki, słoiczki, zioła, stara laleczka z liścia kukurydzy, no i
najważniejsze odkrycie. Wśród licznych ksiąg bohaterka znajduje opasły tom
Biblii, z którego wypada klucz, a w nim zaś tkwi karteczka z imieniem i nazwiskiem:
Deliverance Dane. Po krótkich
poszukiwaniach okazuje się, że kobieta o tym nazwisku była jedną z posądzanych o czary, w słynnym XVII wiecznym procesie czarownic z Salem. Cóż
może być ciekawszego dla pełnej zapału doktorantki, niż odkrycie tajemnicy tej
kobiety i dotarcie do księgi przepisań, almanachu, czy księgi zaklęć, która
przechodziła z rąk do rąk wśród potomkiń Deliverance? Znalezienie księgi
miałoby znacznie przyspieszyć karierę zawodową dziewczyny, ale także odkryć
tajemnicę rodzinną, pomóc porozumieć się
z matką i odnaleźć wielką miłość.
Równolegle z wątkami współczesnymi autorka wprowadza nas w
świat historyczny opisujący dzieje
czarownicy Deliverance Dane i jej potomkiń Mary i Prudence. Przyznam szczerze,
że chętniej czytałam właśnie te momenty w powieści. Świat czarownic,
zamawiaczek i babek, którym przyszło żyć w czasach, w których panowały twarde
zasady, a naiwność i okrucieństwo nie znały granic, zawsze mnie fascynował,
dlatego z chęcią czytam książki o takiej tematyce.
Jeśli chodzi o sam proces w Salem z 1692 roku, autorka przedstawiła
swój własny, bardzo interesujący pogląd na sprawę. Jak powszechnie wiadomo,
nigdy do końca nie odkryto przyczyny szaleństwa młodych dziewcząt z tego
miasteczka. Jedni twierdzą, że przyczyną była zazdrość i rywalizacja na
szczeblu społecznym, drudzy, że przyczyną halucynacji był rodzaj pleśni w
chlebie, jeszcze inni zaś uważają, że dziewczęta wymyśliły dolegliwości dla
zabicia zwykłej nudy. Rzadko kto potrafi postawić tak śmiałą hipotezę jak K.
Howe, która uważa, że przyczyną szaleństwa mogły być najprawdziwsze czary.
Największym atutem powieści jest podanie przez autorkę dużej
dawki historycznej prawdy, w którą umiejętnie wplotła swoją fikcję literacką
(K. Howe w swojej książce zamieściła dosyć obszerne postscriptum, w którym
dokładnie wyjaśniła które wątki są prawdziwe, które fikcyjne, a także z jakich
źródeł korzystała, aby urzeczywistnić fabułę.) Miałam okazję do celów swojej pracy przeczytać
wiele o czarach i czarownicach, dlatego mogę z czystym sumieniem napisać, że K.
Howe podeszła do sprawy poważnie i zadała sobie wiele trudu żeby przedstawić w
swojej książce prawdziwe historyczne perełki. Uważam to za ogromny plus.
Natomiast nieco przyczepię się do akcji, która miejscami wlecze się
niemiłosiernie. Nie jest tak, że autorka rozwleka powieść by dodać jej nieco
objętości. Nie. Wszystkie wątki były dla mnie jak najbardziej interesujące,
jednak brakowało mi tych momentów, w których nie mogłabym oderwać się od
czytania nawet na chwilę. Poza tym małym mankamentem uważam ten debiut za
bardzo dobry i obiecujący. Czytając powieść poruszałam się w świecie pełnym magii,
lecz nie takiej z różdżką w dłoni i chatką piernikową w lesie. Są tu jednak
stare zaklęcia, uroki, zapach ziół palonych w kominku, stare księgi, kociołki,
buteleczki i jest ten niesamowity klimat z czasów polowań na czarownice, czasów
trudnym i przerażających, ale jakże dla nas fascynujących. Polecam bardzo,
bardzo.
Tytuł: Zaginiona księga z Salem
Autor: Katherine Howe
Wydawnictwo: Niebieska studnia
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 412
Za możliwość
przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Niebieska studnia
Temat czarownic uwielbiam, więc ta książka musi jak najszybciej wpaść w moje łapki :)
OdpowiedzUsuńSpodoba Ci się zatem:):)
UsuńOgromnie mnie zainteresowałaś tą książką!
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo:) Pozdrawiam
UsuńCzyli to książka dla mnie! Pasjonuję się tematyką czarownic (chętnie bym przeczytała Twoją pracę), staram się wiele czytać na ten temat i z tego względu jest to lektura dla mnie obowiązkowa:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
No to mamy wspólny temat:) A swoją pracę, choć to nie żadne dzieło sztuki, chętnie ci kiedyś prześlę, jak znajdziesz chwilę. Pozdrawiam:)
UsuńUwielbiam wszystko co z Salem związane, na pewno po ksiażkę sięgnę. Także mam chrapkę na twoją pracę:):)
OdpowiedzUsuńbrzmi interesująco :)
OdpowiedzUsuńBrzmi zachęcająco, jak spotkam, chętnie się zapoznam z ta pozycją . Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń