31 października 2012

Życie jest krótkie, a pożądanie nie ma końca - Patrick Lapeyre

 Autor: Patrick Lapeyre
 Tytuł: Życie jest krótkie, a pożądanie nie ma końca
Tłumaczenie: Ania Marchand
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 344        


    Książkę, o której chcę wam dzisiaj napisać czytałam bardzo długo. Bywały momenty, że odrzucałam ją w kąt i brałam się za coś innego, bo czułam się po prostu zmęczona.  Nie było to jednak zmęczenie spowodowane obcowaniem z kiepską literaturą.  Książka jest po prostu dosyć trudna w odbiorze, trzeba się mocno skupić, aby wyłapać wszelkie niuanse i liczne odniesienia do różnych dzieł kultury. Na pewno nie można jej zaliczyć do lektur lekkich, łatwych i przyjemnych. Ona męczy, dręczy i wyzwala całą plejadę uczuć.

Patrick Lapeyre, to autor raczej słabo znany polskim czytelnikom. Ja sama nigdy wcześniej nie słyszałam o tym pisarzu, który przecież regularnie od 1984 wydaje swoje powieści. Jego twórczość jest bardzo ceniona, a za ostatnie dwie książki otrzymał prestiżowe nagrody.
Siostrolud – książka wydana w 2004 roku, za którą autor otrzymał nagrodę Prix du Livre Inter
Życie jest krótkie, a pożądanie nie ma końca – książka wydana w 2010 roku, została nagrodzona Prix Femina – prestiżowym wyróżnieniem, które od ponad stu lat przyznawane jest przez jury złożone wyłącznie z kobiet.

Po książkę sięgnęłam jak po wielką niewiadomą, gdyż nawet w sieci nie byłam w stanie znaleźć żadnych dokładniejszych informacji. Oczywiście strony francuskojęzyczne  rozpisują się na temat samego autora i jego książek, ale niestety nie władam biegle tym językiem. Miało to jednak swoje plusy, bo czytając nie sugerowałam się niczyim zdaniem i zaczynałam po prostu od zera, z czystą kartką.

Zwracający uwagę tytuł został zaczerpnięty przez autora z haiku Kobayashi Issy. Ma sugerować  kruchość i ulotność ludzkiego życia w porównaniu z nieprzemijalnością ludzkiego pożądania. Ono nigdy się nie kończy. Oczywiście każdy może tłumaczyć sobie tytuł w inny sposób. Ja po lekturze powieści przyjęłam właśnie takie tłumaczenie. Doskonale pasuje do całej powieści, która także zbudowana jest z paradoksów i niedopowiedzeń. Autor w genialny sposób zakończył swoje dzieło. Mianowicie podał kilka możliwych ciągów wydarzeń i pozwolił, aby to czytelnik sam dokonał wyboru. To bardzo przyjemne uczucie. Jakby człowiek  uczestniczył w akcie tworzenia.

Jednego z głównych bohaterów Louisa Blériota poznajemy na pierwszych kartach powieści. Początkowo zrobił na mnie duże wrażenie. W samochodzie siedzi sobie facet o zmierzwionych włosach, śniada cera i ciemne oczy ocienione długimi, prawie dziecięcymi rzęsami. Mężczyzna niedawno ukończył czterdzieści jeden lat.  W dniu, w którym czytelnik  spotyka się z nim po raz pierwszy, Blériot założył skórzany cienki krawat, a na nogi czerwone conversy. Jest Święto Wniebowstąpienia i nasz bohater jedzie spotkać się ze swoimi rodzicami. Kiedy zatrzymuje się w przydrożnej restauracji, aby się posilić, nagle dzwoni telefon. To Nora, miłość jego życia, której Blériot nie widział dwa lata. Połączenie jest kiepskie, ale najważniejsze słowa słychać bardzo wyraźnie. Nora wraca do Paryża. Mężczyzna czuje, że i on wraca do życia. Od tej pory żyje już tylko chwilami spędzonymi z kochanką. Początkowo jest nieświadomy faktu, że w momencie, kiedy on doznaje chwil szczęścia, w Londynie życie zatrzymało się Murphy’emu Blomdaleyowi, którego Nora zostawiła bez słowa wyjaśnienia. Od tej pory naprzemiennie towarzyszymy obu panom, którzy nieudolnie próbują zatrzymać przy sobie Norę.

A Nora, no właśnie. Nora jest i jej nie ma. I dosłownie i w przenośni. Pojawia się i znika. Raz spędza czas w Londynie, to znów jakby nigdy nic pojawia się w Paryżu u boku Blériota. Kobieta cierpi na chroniczne niezdecydowanie. Zachowuje się jak rozkapryszona nastolatka, a wszelkie problemy rozwiązuje biorąc nogi za pas. Torturuje tym Blériota i Murphy’ego skazując ich na wieczne czekanie i niepewność.  Co jednak najdziwniejsze, żaden z panów nie myśli o zakończeniu tego toksycznego związku, choć obaj mają pełną świadomość istnienia tego drugiego.  Nie są w stanie odejść, ponieważ Nora daje im siłę i popycha ich do jakiejkolwiek egzystencji. W momencie kiedy dziewczyna ucieka, oni przestają istnieć.  Trwają sobie spokojnie w zawieszeniu i czekają na jej powrót.  Czy ta dziwna bohaterka, którą poznajemy właściwie tylko dzięki  Blériotowi i Murphiemu nie przypomina wam kogoś? Mnie na myśl przyszła Pani Bovary i jej ciągłe nienasycenie, poszukiwanie, zdobywanie, które przynosi szczęście tylko do momentu zdobycia. Taka jest właśnie Nora. Wraca jakby nigdy nic do porzuconego partnera i zostaje tylko do momentu, aż ten na nowo zaczyna wierzyć, że kobieta wróciła już na zawsze. Potem znudzona odchodzi w poszukiwaniu nowych wrażeń. Nie może poprzestać na jednym kochanku, bo to co już posiadła, wkrótce zaczyna ją uwierać w bok.

Jeszcze nigdy nie przeczytałam książki, w której roiłoby się od takie ilości złych bohaterów. Nie, słowo zły tu raczej nie pasuje. Pasywny bohater, antybohater (tego określenia użyła tłumaczka). Każdy z nich ma jakieś tam swoje życie, w którym czy chce, czy nie musi brać udział.  Odniosłam jednak wrażenie, że każdy z nich kręci się w kółko.  Liczy się tylko tu i teraz z Norą. Bardzo ważny w tym wszystkim jest seks, który jednak jest tak mechaniczny i dziwny, że można odnieść wrażenie, iż nie przynosi on żadnej ze stron spełnienia. Jest bo jest, jest bo musi być. Jest, bo pożądanie nie ma końca. Blériot i Murphy to istoty uległe i nie potrafiące się przebić z własnym ja. Chociaż w głębi obaj wiedzą, że czasem powinni zaprotestować, tupnąć nogą w kierunku manipulującej nimi Nory, to na tej wiedzy wszystko się kończy. Ich kruchość, słabość i nieumiejętność radzenia sobie z problemami życia codziennego, często doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Miałam ochotę potrząsnąć każdym z osobna,  a Norę kopnąć w przysłowiowe cztery litery. Bywały momenty, że książka po prostu lądowała z hukiem na półce na kilka dni.  Kiedy wracałam do lektury okazywało się jednak, że tylko ja byłam tak wzburzona. Cała trójeczka bohaterów w najlepsze żyła sobie dalej w trójkątnej symbiozie, kontemplując ulotne chwile bycia razem.

Niby banalna, nudnawa historia prawda? Otóż nie. W powieści Lapeyre diabeł bowiem tkwi w szczegółach.  Jest w niej wiele odniesień do różnych dzieł kultury, innych powieści, filmu, muzyki. Żeby wyłapać chociaż kilka z nich, trzeba się bardzo skupić na lekturze.  Jestem zadowolona, że udało mi się odczuć silny związek pisarza z twórczością  Marcela Prousta. Po tym jak przeczytałam powieść, zajrzałam do kilku słów od tłumaczki i stamtąd dowiedziałam się, że na P. Lapeyre ogromny wpływ miała powieść W poszukiwaniu straconego czasu. Według słów Ani Marchand, autor podziwia Prousta za umiejętność przekazania prostych historii w mocnej formie, dzięki wykwintnemu stylowi i bogactwu figur retorycznych*.  Dokładnie takie samo zdanie mam powieści Pana Lapeyre. Zwykła historia jakich wiele, miłosny trójkąt i jego perypetie, to przecież nie żadna nowość w literaturze. Jednak poprzez bogaty arsenał środków artystycznego wyrazu (zaskakujące metafory, porównania, oksymorony), ciekawie poprowadzoną narrację, niezwykle inteligentny humor, człowiek wie, że ma do czynienia z porządną , dopracowaną w każdym calu literacką perełką.

Książka Lapeyre nie jest lekturą dla wszystkich. Tylko ktoś, kto będzie czerpał radość z odkrywania licznych odniesień, smakowania genialnego języka pisarza, jest w stanie czerpać radość z obcowania z tą powieścią. Dla tych, którzy po prostu przeczytają książkę bez zastanowienia, stanowić ona będzie nic nie wnoszącą, nudną historię dwóch życiowych nieudaczników i głupiutkiej, wyrachowanej panienki.
Książka jest trudna w odbiorze i jak wspominałam na początku, potrafi zniechęcić. Jeśli jednak człowiek da jej szansę, na końcu odczuje swego rodzaju satysfakcję.
Tym, którzy się zdecydują, polecam wcześniejsze przeczytanie kilku zdań tłumaczki. Ułatwią wam lekturę i pozwolą pojąć celowość pewnych zabiegów. Ja niestety przeczytałam je dopiero po skończonej lekturze i potem musiałam wracać do konkretnych słów, aby pojąć na nowo ich sens.
Polecam wytrwałym zdobywcom J

*Ania Marchand, Od tłumacza, w: Patrick Lapeyre, Życie jest krótkie, a pożądanie nie ma końca, Wydawnictwo Replika, Zakrzewo 2012, s. 336.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki, serdecznie dziękuję Wortalowi Webook.pl
oraz Wydawnictwu Replika.



18 komentarzy:

  1. Nie wiem. Chyba jeszcze poczekam na inne recenzje. Póki co książka niezbyt do mnie przemawia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy dałabym radę znieść aż tylu irytujących bohaterów naraz. Chyba nie dla mnie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mnie zaintrygowałaś. Ta książka to jak swoiste wyzwanie i mam ochotę się z nią zmierzyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację to dosyć duże wyzwanie, ale po lekturze zostaje satysfakcja:)Pozdrawiam

      Usuń
  4. Czuję się zaciekawiona i byłabym gotowa przyjąć wyzwanie, jakim jest ta książka. Zachęca mnie chociażby to porównanie do Prousta, a sama recenzja jest bardzo treściwa i ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo:) O tej książce można by jeszcze wiele pisać, ale wtedy stworzyłabym elaborat i nikt nie by tego nie czytał:) Jeśli jesteś gotowa na wyzwanie, to polecam:)

      Usuń
  5. Mechaniczny seks w ogóle do mnie nie przemawia - lubię, gdy zbliżenia pomiędzy bohaterami opisane są w sposób delikatny i poruszający. Książka w ogóle do mnie przemawia, ale recenzja jak zwykle doskonała - jesteś dla mnie wzorem do naśladowania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Karolko! Ten seks to nie jest taka bardzo irytująca sprawa, bo nie o nim chciał pisać autor. Sam akt fizyczny jest jednak... powściągliwy jak i sami bohaterowie:) Pozdrawiam

      Usuń
  6. Niezwykle interesująco brzmi, może dam się skusić .

    OdpowiedzUsuń
  7. Rzetelna i wyczerpująca recenzja. Nazwisko autora jest mi obce. Pomimo kilku minusów, byłaby skłonna sięgnąć po tę książkę choćby dla genialnego języka, który zawsze jest w stanie w jakiś sposób zrekompensować banalną fabułę.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli jesteś gotowa na pewne niedogodności, to polecam tę lekturę:)

      Usuń
  8. Nie wiem, czy na chwilę obecną mam siłę czytać powieści, które są trudne w odbiorze. Chyba raczej nie. Teraz zdecydowanie wolę lżejsze tematycznie książki przy których mogę się odstresować po ciężkim dniu, dlatego tym razem jednak spasuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem. Ja po tej lekturze również muszę odpocząć i przeczytać coś lżejszego:) Pozdrawiam

      Usuń
  9. Czytałam tę książkę i przyznam, że również miałam momenty, kiedy byłam wściekła. I na bohaterów i na autora. Że skonstruował taką plątaninę, że czasami prowadzi mnie przez strony, gdzie pozornie nic się nie dzieje.
    Ale to złudzenie...
    Kiedy doczytałam ostatnie zdanie byłam głęboko wstrząśnięta, a myśli o książce długo wędrowały po mojej głowie.
    To prawda, jej lektura nie jest dla każdego. Ale tylko Ci, którzy ją przeczytają będą wiedzieć, jak dobrą jest lekturą.
    Nie zgadzam się tylko z opinią, że Nora była destrukcyjna. Wydaje mi się, że taki sam wpływ na nią miał jej francuski kochanek. Tak przynajmniej ja go odbieram.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za ten komentarz, w którym padły bardzo cenne słowa pod adresem tej lektury. Ja do dzisiaj myślę o niej i rozgryzam ją po swojemu. Co do Nory hmmmm no mnie się wydaje, że gdyby nie jej ciągłe powroty, obaj panowie w końcu zaczęliby normalnie funkcjonować. Chociaż może to takie dziwne typy ludzkie, którym potrzebna była Nora, do usprawiedliwienia swojego marazmu? Pozdrawiam:)

      Usuń
    2. Ja pewnie za jakiś czas jeszcze raz wrócę do tej książki. Czuję, że kryje się tam coś, co mogło umknąć mojej uwadze.
      Sądzę, że w przypadku Blériota to jak najbardziej Nora była usprawiedliwieniem do jego trwania w marazmie. A to, że Nora do niego wracała łechtało jego ego i pozwalało mu czuć się samcem alfa. To był zdecydowanie antybohater. Jego niezdecydowanie doprowadzało mnie do pasji.
      Z kolei Murphy był dla mnie pozytywnym bohaterem tej historii... Zagubiony całkowicie w plątaninie uczuć, które do tej pory wydawały mu się całkiem proste. Dla mnie to zagubiony, zwyczajny facet, który czuł się lepszym przy Norze.
      Cieszę się, że mogłam choć chwilę porozmawiać o tej książce, bo byłam ciekawa jaki inni ją odbierają. Dziękuję za rzetelną recenzję.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. To ja dziękuję, bo jak do tej pory jesteś jedyną osobą, która jest po lekturze tej książki:) Fajnie wymienić się poglądami.
      Zapraszam częściej:)
      Ja również zamierzam za jakiś czas wrócić do P. Lapeyrea.
      PS Murphy zdecydowanie wypada lepiej od Bleriota, tylko ta jego ciapowatość troszkę drażniła. On przynajmniej coś robił, można nawet powiedzieć, że w życiu zawodowym odnosił jakieś sukcesy:) Pozdrawiam

      Usuń

Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz swój ślad