Tytuł: Amore i amaretti. Opowieści o miłości i jedzeniu w Toskanii
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 255
Victoria po raz pierwszy przyjeżdża do Włoch na kurs gotowania
w 1982. Zaraz na początku poznaje uwodzicielskiego Gianfranca i zakochuje się w
nim na zabój. Po krótkim czasie rzuca kurs i zostaje asystentką kucharza w
jednej z toskańskich restauracji. Victoria pod okiem profesjonalistów nabiera
ogłady i doświadczenia. Niestety życie z
chimerycznym mężczyzną nie jest łatwe, szczególnie, kiedy trzeba się z nim
codziennie stykać w pracy. Mimo, iż dziewczyna spodziewała się rychłego końca,
to jeszcze przez długi czas po rozstaniu z Gianfranciem nie może dojść do
siebie. A potem pociesza się w ramionach Ignazia, Alvara i jeszcze innych, nic nieznaczących
kochanków. Zrozpaczona swą beznadziejnością wraca kilka razy do Australii, by
po latach znów wsiąść do pociągu wiozącego ją z Rzymu do Florencji. Dlaczego piszę to takim beznamiętnym tonem?
Ponieważ prawie przez całą książkę nie uświadczyłam cieplejszych uczuć. Miejscami odnosiłam wrażenie, że czytam jakieś
urzędnicze sprawozdanie. Chaos, ogrom informacji, o których autorka jedynie
wspomina, by za chwilę zmienić temat i powrócić do wątku dopiero za jakiś czas.
Wszystko to sprawia, że łatwo się pogubić i zniechęcić. Mnie osobiście zdarzało
się kilka razy odkładać lekturę. Nie
wiem, może nie powinnam się tak nastawiać, ale liczyłam, że autorka porwie mnie
w najpiękniejsze zakątki Toskanii i z żarliwością zakochanej kobiety oprowadzi po
nich, nakarmi bufala mozzarella i
napoi boskim Chianti. Oczywiście
liczyłam też na wspaniałą, gorącą miłość z jakimś przystojnym Włochem. Jak by
się uprzeć, to można w powieści odnaleźć te wszystkie wątki, jednak są
potraktowane bardzo po macoszemu. Jedynie do kulinariów nie mogę się doczepić. Victoria przez wszystkie lata spędzone we
Włoszech pracowała w kuchni, a tam wiadomo, dzieje się najwięcej. Bogactwo
smaków i zapachów było tak namacalne, że czasami aż burczało mi w brzuchu.
Widać, że gotowanie, to prawdziwa pasja autorki, bo tylko tu można doszukać się
radości, smaku, a czasem wręcz ekstazy. Cała powieść okraszona jest smakowitymi
przepisami, z których kilka na pewno można wykonać w polskich warunkach. Pieczona cykoria, zabaglione, słodki chlebek
z winogronami czy tarta babci. Muszę przyznać, że dowiedziałam się też kilku
interesujących rzeczy na temat serów, grzybów i mięs. Bardzo żałuję, że tylko
ten wątek został przez autorkę należycie rozwinięty. O związkach z mężczyznami jej życia wiemy
bardzo niewiele i może bym się tego nie uczepiła, jednak podtytuł opowieści O miłości i jedzeniu w Toskanii do
czegoś zobowiązuje.
To nie jest tak, że Amore
i amaretti jest kiepską książką. Jak już wspomniałam, jej kulinarne atuty
są niezaprzeczalne, podobało mi się też użycie przed każdym rozdziałem,
tradycyjnych włoskich powiedzonek, aforyzmów i przysłów, które autorka
dopasowała idealnie do treści. Minusem jest dla mnie zbyt płytkie potraktowanie
wątków miłosnych i tych związanych z samą Toskanią. Nie zapałałam też sympatią do
postaci Victorii, która miałam wrażenie, że kręciła się ciągle w kółko. Nie
wykorzystała należycie możliwości, które los rzucał jej pod nogi, a jej brak
wytrwałości i ciągły marazm życiowy, doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Odniosłam
wrażenie, że bohaterka sama nie wie, czego chce od życia i oczekuje, że to ono
samo sprowadzi ją na właściwą drogę. Nie potrafiła zagrzać miejsca ani w
Toskanii, ani w Australii, nie potrafiła się cieszyć, albo też nie potrafiła o tym
mówić.
Czy polecam wam tę książkę? Miłośnikom włoskiej kuchni z całą
pewnością tak, natomiast jeśli, ktoś liczy na gorącą powieść z jedzonkiem w
tle, może poczuć się nieco zawiedziony.
Duży plus dla wydawnictwa za piękną okładkę pełną kwiatów i
aromatycznych ziół.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania tej książki, serdecznie dziękuję Wydawnictwu Bellona
Najpierw mam zamiar sięgnąć po powieści, od których zaczęła się moda na historie miłosne z Włochami w tle. Jeśli mi się spodobają to niewykluczone, że będę drążyć dalej i kiedyś sięgnę po "Amore i amaretti". Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że to dobry pomysł, żeby zacząć od tych pierwszych oryginalnych powieści:) Pozdrawiam:)
UsuńDo Włoch w literaturze jakoś specjalnie mnie nie ciągnie, ominęła mnie moda na Toskanię, lasagne, itp:) Choć pewnie wielbiciele tych klimatów znajdą w lekturze coś dla siebie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ja również nie uległam szaleństwu włoskiem:) Przeczytałam z chęcią książkę pani Mayes i obejrzałam film na podstawie tej powieści. Zabrałam się za Marlenę de Blasi, ale nie dałam rady przebrnąć:) "Amore i amaretti" otrzymałam od wydawnictwa i nie żałuję, choć wiem, że tematyce toskańskiej mówię już pass:):) Pozdrawiam
UsuńBrzmi fajnie i zachęcająco, ale powiem szczerze że bardzo zniechęciłam się do tego typu książek przez inną bardzo rozreklamowaną, więc jak na razie podziękuję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
A jaką książką się zniechęciłaś Melaniu? Bo ja Marleną de Blasi i jej "Tysiącem dni w Toskanii". Po prostu znudziły mnie rozwlekłe opisy. Pozdrawiam
UsuńCałkiem nie dla mnie, nie moje klimaty.
OdpowiedzUsuńTak się zastanawiam, czy zaryzykować, bo jeszcze podczas czytania będę co chwila zaglądać do lodówki :) Jednak skoro tylko wątek kulinarny jest tak rozbudowany, a pozostałe potaktowane 'po macoszemu' to nie wiem, czy warto.
OdpowiedzUsuńA w domu mam co prawda "Pod słońcem Toskanii", ale jakoś nie mogę się przekonać do tej książki.
Z jednej strony fajnie jest zasiąść do tej książki z pustym brzuchem, bo wtedy czuje się całą intensywność smaków i zapachów, ale tak jak piszesz, może się to skończyć wycieczką do lodówki:) "Pod słońcem Toskanii" mogę ci polecić, czyta się szybko i dużą przyjemnością. Taka lekka lektura na zimowy wieczór:) Pozdrawiam
UsuńMyślę, że kiedyś sięgnę po tę książkę. Lista oczekujących jest wciąż długa, a przede mną jeszcze wiele ciekawszych pozycji.
OdpowiedzUsuńTo tak jak u mnie. Ciągle piętrzą się stosy, a notes z tytułami w kolejce coraz grubszy:):) Jednak jeśli mam być szczera... uwielbiam to:) Pozdrawiam
UsuńMniam,mniam uwielbiam takie ksiązki.
OdpowiedzUsuńW takim razie zapraszam do smakowania:)
UsuńOkładka ciekawa, ale liczy się co dalej ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się:)Tutaj jest okładka i przepyszne smaki. Nie jest więc tak źle:):):) Pozdrawiam
UsuńMówisz o kulinarnych atutach... To ewentualnie mogłoby mnie zainteresować. Ostatnio mam manię oglądania programu typu MasterChef (szczególnie z Gordonem Ramsay'em, którego bardzo cenię za szczerość, i Joe Bastianichem, którego uwielbiam za... wszystko :)), więc tematy kulinarne są mi ostatnio dość bliskie :)
OdpowiedzUsuńHmm... No to może odnajdziesz się również we włoskich smakach:):):):) Tylko nie miej do mnie pretensji, jak po lekturze zrobisz napad na lodówkę:):):) Pozdrawiam
UsuńPrzyznaję, że jest to całkiem realne zagrożenie :)
UsuńTam, gdzie jedzenie, tam i ja. Przeraża mnie tylko chaotyczny styl pisania autorki, nie lubię czegoś takiego... Nie chciałabym męczyć się nad lekturą, bo nie o to chodzi w czytaniu. Mimo wielu plusów, nie będę szukać wzrokiem tej okładki podczas kolejnych zakupów w księgarni, zresztą zawsze jesteś Ty - moja najlepsza wypożyczalnia pod słońcem :)
OdpowiedzUsuń