Tytuł: Podróże konika morskiego
Wydawnictwo: Afera
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 155
Oprawa: twarda
Fascynacja i wielka
sympatia do twórczości czeskich autorów była u mnie od zawsze, ale muszę przyznać,
że aktywność w jej zakresie pobudził we mnie znany czechofil Mariusz Szczygieł. Po lekturze Láski Nebeskiej, nie mogłam przejść obojętnie
również obok prozy Petra Šabacha.
Pisarz, zanim zaczął
uprawiać wolny zawód parał się różnymi zajęciami. Między innymi był nocnym
stróżem i przebywał na urlopie tacierzyńskim. Można więc powiedzieć, że Podróże konika morskiego, to autobiograficzny dziennik młodego
taty, który umożliwia żonie realizację zawodową i sam zostaje w domu z
dzieckiem. Wiadomo, dzisiaj takie odwrócenie ról nie jest żadną nowością, jednak
pamiętajmy, że sytuacja miała miejsce w latach osiemdziesiątych i wtedy stanowiła
nie lada dziwactwo.
Młody tatuś na początku
lekko zdenerwowany, żeby nie powiedzieć przerażony, staje na wysokości zadania,
odwraca się od drzwi (zamkniętych przed chwilą przez wychodzącą do pracy żonę)
i próbuje ogarnąć sytuację. Początki są trudne, wiadomo oboje z synkiem muszą
się nauczyć siebie i poznać wzajemną instrukcję obsługi. Pomocna staje się
fachowa literatura i… wróżenie z kupy. Tak, tak. Tatuś ma zwyczaj, codziennie
rano po wypróżnieniu przyglądać się kształtom pływającym w muszli klozetowej i
czytać z nich jak z kart. Już wkrótce
strach przed zajmowaniem się Pepinem przeradza się we wzajemną fascynację,
miłość i oddanie. Ze strony ojca można nawet mówić o pewnej fobii. Zaczyna
przejawiać cechy nieco przewrażliwionej matki, która zamartwia się przyszłością
dziecka już wtedy, kiedy maluch jeszcze nie nauczył się chodzić. Niby wszystko
wygląda bardzo zabawnie i niejednokrotnie wywołuje uśmiech. Pepino z reguły
jest przecież grzecznym i cichym dzieckiem, chyba że nuci pod nosem hymn
Kuwejtu lub przeraźliwie płacze, kiedy koleżka sadysta wpycha mu głowę między
piec kaflowy a ścianę. Niestety odwrócenie ról w domu powoduje w tatusiu coraz
większą frustrację. Samo przebywanie z dzieckiem jest dla niego czymś cudownym,
czego nie zamieniłby na żadne inne zajęcie. Jednak brak kontaktu z kolegami,
codzienna monotonia i marne zainteresowanie żony, która wydaje się być bardziej
zaabsorbowana swoją pracą, powoli dają się we znaki i powodują depresję. Prześladuje
go myśl o zdradach Marii, choć sam również wielokrotnie zgrzeszył w myślach
(oglądanie się za ślicznymi mamusiami, to jedna z fascynujących rozrywek znudzonego
ojczulka). Zaczyna mu doskwierać brak
rozwoju zawodowego i fakt, że nawet z kolegami w gospodzie nie ma już wspólnych
tematów do rozmowy. Desperacko podejmuje się pracy nocnego stróża i coraz
częściej zagląda do kieliszka.
Šabach pod otoczką lekkiego
i zabawnego tatusiowego pamiętnika przemyca garść gorzkich prawd. Myślę, że nie
miał na celu udowodnienia, że tatuś na urlopie wychowawczym to rozwiązanie,
które się nie sprawdza, wszak przecież Pepino miał się przy ojcu doskonale. Cóż
więc się stało takiego, że owy scenariusz się nie sprawdził? Czy zawiniła żona,
która realizowała się zawodowo? Jeśli przyjęlibyśmy, że tak, to niestety musimy
także przyjąć, że pokrzywdzona jest większość matek, które praktycznie same
wychowują dziecko, kiedy mąż jest w pracy, a potem odpoczywa. Na dłuższą metę taki sposób się nie sprawdza.
Zawsze ktoś będzie cierpiał. Czy jest zatem jakiś złoty środek? Czy jest sposób
na to, aby nie popaść w depresję jak bohater „podróży konika morskiego”?
Książkę Šabacha
przeczytałam z wielką przyjemnością. Specyficzny język autora, ubrany w lekko
kpiący uśmieszek i naturalną prostotę ogromnie przypadł mi do gustu. Opisy
codziennych wędrówek z synem, zabawa w parku, którą autor nazywa pracą Pepina
(faktycznie, kopanie dołków i budowanie zamków w pasku to wyczerpujące zajęcie),
jego pełne zaangażowania odczytywanie wróżby z porannej kupy (trzy rózgi
Świętopełka, znak zapytania, kawałek przeżutego betelu, czy co?) są niewątpliwie
zabawne. Zmysł celnej obserwacji bije z
każdej strony tej krótkiej, zgrabnej książeczki. Zagubiony tatuś, który uczy
się swojej nowej roli jest podobny do Pepina, który po raz pierwszy przygląda
się zjawiskom tego świata. Uczy się stawiać pierwsze kroki. Początkowo
niezdarnie z licznymi upadkami, potem coraz lepiej i szybciej. Wszystkiego
dotyka, smakuje i początkowo go to cieszy. Potem jednak wkrada się monotonia,
lekkie rozczarowanie i szczery uśmiech dziecka blednie.
Zabawna, mądra,
wzruszająca i jednocześnie smutna książka, która pobudza szare komórki do
myślenia. Drażni i fascynuje. Stawia pytania i nie daje jednoznacznych
odpowiedzi.
Konik
morski to jedyny przedstawiciel fauny, u którego samiec, nie samica, wydaje na
świat młode.
A
to jest rok przedziwnej podróży konika morskiego, który nie wie, gdzie i kiedy
złapią go bóle porodowe, który śmieje się, choć nie za bardzo wie z czego i
daje się unosić falom długiego i szerokiego świata, płynąc na swoim wyobrażeniu
o wolności. Z głową pełną niewiedzy, od stanu upragnionej pustki aż do jednej
jedynej pewności (…)
-
W ogóle nie jest źle.
Na
razie, dzienniczku.*
Polecam gorąco!
*Petr Šabach, Podróże konika morskiego, Wrocław 2012,
s. 153-154.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki, serdecznie dziękuję Wydawnictwu Afera
Nie czytałam jeszcze książek czeskich autorów (no chyba, że jakieś w czasie dzieciństwa, ale nie pamiętam).
OdpowiedzUsuńTa wydaje się być ciekawa. Zwłaszcza, że opisuje rzeczywistość lat 80-tych, a nie współczesnych. A przecież nawet teraz dla niektórych tata na urlopie tacierzyńskim wywołuje śmiech.
Książkę mogliby przeczytać mężczyźni, którzy (nie rzadko) dziwią się, kobietom, które narzekają na samotność czy nadmiar pracy w czasie urlopów macierzyńskich.
Zgadzam się. Nawet podsunęłam ją mojemu mężowi, ale powiedział, że nie będzie czytał takich książek:)
UsuńJa unikam jak ognia czytania ksiązek autorów z Czech i Rosji. Sam nie wiem, z czego to wynika. Oczywiście pomijając arcydzieła.
OdpowiedzUsuńCzeska literatura jest jedyna w swoim rodzaju. Nie każdemu przypada do gustu. Ja najpierw pokochałam czeskie filmy, a potem literaturę. Może jednak kiedyś się skusisz?
Usuń