Ilustracje: H. Bielińska, K. Kołodziej
Tytuł: Karolcia. Witaj Karolciu!
Seria: seria limitowana
Wydawnictwo: Siedmioróg
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 280
Oprawa: twarda
Jakiś czas temu
przeczytałam na blogu Melanii recenzję książki Karolcia Marii Krüger. Ucieszyłam
się, że przypomniała mi o jednej z ukochanych książek dzieciństwa, do której
mam wielki sentyment. W pierwszym odruchu chciałam od razu biec do biblioteki,
ale potem pomyślałam o tym, co może się stać, jeśli teraz książką mi się nie
spodoba. Nie chciałam burzyć sobie mitu. W niedługim czasie jednak otrzymałam możliwość
zrecenzowania tej książki od Wydawnictwa Siedmioróg i postanowiłam zaryzykować.
W moje rączki wpadło prześliczne
wydanie jubileuszowe. W tomie znalazły się dwie powieści autorki: Karolcia i Witaj Karolciu opatrzone oryginalnymi ilustracjami
Haliny Bielińskiej, które tutaj zostały w subtelny sposób pokolorowane. Wszystkie
książki z edycji jubileuszowej mają
charakter kolekcjonerski. Elegancka oprawa z płóciennym grzbietem, szorstkie
karty w kolorze ecru i co najważniejsze indywidualny numer. Nakład tych książek
jest limitowany, co oznacza, że każdy posiadacz ma niepowtarzalny, numerowany
egzemplarz. W serii ukazały się także Plastusiowy pamiętnik oraz Słoń Trąbalski i inne wiersze.
Czy sięgniecie
po Karolcię było dobrym pomysłem? Jak
najbardziej. Przeżyłam wspaniałą, sentymentalną podróż do przeszłości. Czytając
książkę miałam wrażenie, że widzę siebie – małą siedmioletnią dziewczynkę
siedzącą na świetlicy szkolnej z nosem w książce. Pamiętam to jak dziś, a to za
sprawą pewnej bardzo niemiłej pani bibliotekarki…
Kiedy byłam w
pierwszej klasie, po skończonych lekcjach musiałam chodzić na świetlicę. Aby
umilić sobie czas chodziłam do biblioteki szkolnej i wypożyczałam różne książki.
Pewnego dnia wpadła mi w ręce Karolcia.
Oj gdybyście mnie wtedy widzieli! Często wciskałam się z książką między stoły,
żeby czasem pani nie zaciągnęła mnie do jakiejś dziwnej zabawy. Tak było i tym
razem. Z rozpalonymi policzkami czytałam i czytałam aż w końcu przeczytałam. Kilka
godzin na świetlicy minęło jak krótka chwila. Postanowiłam pobiec jeszcze do
biblioteki, żeby oddać Karolcię i
wypożyczyć coś do domu. Niestety bardzo niemiła pani zaczęła na mnie krzyczeć,
że jestem kłamczuchą, bo na pewno nie przeczytałam całej książki w tak krótkim
czasie i tylko biegam, żeby jej zawracać głowę. Tym razem policzki paliły mnie
ze złości i wyrzucając słowa jak z torpedy opowiedziałam tej pani ze
szczegółami fabułę Karolki, a potem
się rozpłakałam. Dziś pewnie miałabym satysfakcję, wtedy było mi tylko przykro
(dziadek nauczył mnie czytać, kiedy miałam pięć lat i dlatego też przeczytanie Karolki w wieku siedmiu lat na
świetlicy, nie było niczym dziwnym).
Pewnie z tej przyczyny tak dobrze zapamiętałam czytanie tej książki i
całą otoczkę wokół tego.
Oczywiście to
zdarzenie w żaden sposób nie wpłynęło negatywnie na mój odbiór książeczki i do
dziś pamiętam jak jeszcze przez długi czas chodziłam z głową w chmurach, marząc
o błękitnym koraliku.
Dla tych,
którzy nie mieli przyjemności napiszę krótko, że poznajemy Karolcię, kiedy ta
ma osiem lat i właśnie z całą rodziną przeprowadza się do nowego mieszkania.
Podczas odsuwania mebli, dziewczynka znajduje w szparze podłogi połyskujący
błękitny koralik. Już po chwili okazuje się, że jest to magiczny koralik, który
spełnia wszystkie życzenia. W nowym miejscu Karolcia poznaje Piotrusia, z
którym dzieli się swoją tajemnicą. Wspólnie doskonale bawią się wykorzystując
możliwości koralika, czasem troszkę bezmyślnie – dla zabawy, a czasem po to,
aby komuś pomóc. Mają tak niesamowite przygody, że trudno nadążyć (obecnie, bo
kiedy byłam małą dziewczynką nie miałam z tym najmniejszego problemu). Stają się
niewidzialni i robią ludziom psikusy w domu towarowym, latają w chmurach,
jeżdżą samochodem prezydenta, ożywiają kamienne posągi. Wszystko to jednak w
bardzo szczytnych celach. W zakończeniu Karolci
postanawiają wykorzystać kończące się moce koralika do tego, aby sprawić
radość całej ulicy, na której mieszkają. W części drugiej, kiedy do dyspozycji
mają błękitną kredkę zamiast koralika, ratują przed zamknięciem jedyny w
okolicy ogród z placem zabaw. Oczywiście, żeby nie było tak łatwo Karolcię i
Piotrusia ciągle nęka czarownica Teofila, która chce odebrać koralik i kredkę
dla swoich niecnych celów. Dzieci nie poddają się i dzielnie walczą.
Prawie wszystko
w tej książeczce (oprócz Teofili) jest takie pozytywne i ciepłe, że aż się
wierzyć nie chce. Dzieci cały dzień biegają po podwórku, bawią się razem w
grupach, czytają książki, mają marzenia, pomagają starszym i sobie nawzajem.
Dorośli są owszem bardzo zapracowani, ale nie na tyle, by nie móc wychować
swoich dzieci na porządnych ludzi.
Oczywiście
uśmiałam się niejednokrotnie z naiwności bohaterów, ale tylko dlatego, że
jestem osobą dorosłą. W dzieciństwie
nawet nie zwróciłam uwagi na to, że rodzice wierzą w najbardziej absurdalne
wytłumaczenia Karolki, nie są specjalnie zdziwieni pojawieniem się w mieszkaniu
kucharzy, którzy rzekomo przysłani zostali ze spółdzielni w celu zgotowania
prawdziwej uczty kulinarnej. Nie są też specjalnie zszokowani, kiedy pewnego
dnia nie wiadomo skąd w mieszkaniu pojawia się niebieski telefon, do którego
ciągle ktoś miauczy.
Przed lekturą
zastanawiałam się czy uda mi się wbić w klimat, bądź co bądź starej książki, osadzonej
w zupełnie innych realiach. Zupełnie
niepotrzebnie, ponieważ bez żadnego problemu zatopiłam się w historii i z
wypiekami na twarzy podążałam za Karolką i Piotrusiem. Mało tego! Ja znowu
zaczęłam marzyć o posiadaniu błękitnego koralika. Ciągle odrywałam się od
lektury, aby rozmyślać nad kolejnymi możliwościami wykorzystania koralika…
Kochani, każdemu
z was polecam takie powroty do przeszłości. To niesamowita frajda mieć znowu
siedem lat i beztrosko bujać w obłokach!
Polecam!
Jeśli macie ochotę zajrzeć do książki zapraszam w to miejsce
Za
możliwość przeczytania i zrecenzowania książki, serdecznie dziękuję Wydawnictwu
Siedmioróg
Książeczka bierze udział w wyzwaniach czytelniczych: Polacy nie gęsi... oraz Odnajdź w sobie dziecko
Pięknie napisałaś o tej (tych) książce.
OdpowiedzUsuńMuszę ją sobie odświeżyć na zajęciach głośnego czytania z dziećmi :) Dobrze, że ja nie jestem taką niedobrą bibliotekarką i dzieci chętnie do mnie przychodzą :p
Choć powiem Ci szczerze, że niestety zdarzają się dzieci, które nie czytają pożyczanych książek, nie potrafią nawet w jednym zdaniu powiedzieć o czym jest dana książka :(
Z całą pewnością jednak nie powinno się reagować w taki sposób, jak Twoja bibliotekarka.
Teraz w świetlicy też trzeba uczestniczyć w zabawach i zajęciach prowadzonych przez świetliczanki. Jest to odgórny nakaz, choć wiemy (my świetliczanki), że dzieci najbardziej lubią luźne zabawy dowolne i najchętniej po prostu odpoczęłyby w świetlicy po męczących lekcjach. Teraz w szkołach jest taki nacisk na zorganizowane zajęcia, że jest to w rezultacie męczące i dla uczniów, i dla nauczycieli. Niestety nauczyciele bojąc się kontroli i idących za tym konsekwencjach, że wręcz boją się pozwalać na swobodne zabawy uczniów :(((
P.S. Masz literówkę w drugim akapicie. Powinno być "książkę" a jest "książę" :)
Magduś, dzięki za "literówkę". Super, że ją wyłapałaś:)
UsuńJa również mam nadzieję, że w bibliotekach nie ma już takich bibliotekarek. Zdaję sobie sprawę, że dzieci wypożyczają i nie czytają książek. W moich czasach wynikało to z faktu, że każdy uczeń musiał wyrobić pewną normę (kilka książek na semestr chyba). Na początku nikt nie sprawdzał, czy były one czytane. Dzieciaki hurtowo wypożyczały książki, trzymały kilka dni i oddawały. Pewnie stąd wzięła się wątpliwość mojej pani.
Wiem jak to jest z tym przymusowym organizowaniem czasu dzieciom. Trochę napatrzyłam się na to podczas praktyk studenckich, ale wiem także od cioci, która jest historyczką i ma godziny na świetlicy. Dobrze, kiedy nauczyciel stara się, by dziecko nawet tam miało jakieś ciekawe zajęcia, ale potrzebny jest jakiś umiar. Wiadomo, że po lekcjach należy się odpoczynek. Co za dużo to nie zdrowo. Nauczycielom w końcu też wyczerpią się pomysły i będą wszystko robić z musu... Ehhh dużo by pisać na temat szkolnictwa. Na szczęście są takie osoby jak ty, które z zapałem organizują ciekawe zajęcia i jeszcze znajdują czas na kupowanie blogerkom książek, nie mówiąc już o pisaniu scenariuszy:)
Pozdrawiam ciepło:)
Och jak Ty mi słodzisz :) Dziękuję :)
UsuńDowiedziałam się, że muszę zrobić starszej koleżance miejsce w bibliotece szkolnej :( mnie przeniosą do świetlicy :(Nie będę miała nawet 3/4 etatu :(
Ehh i jak tu czerpać energię (skąd) i radość, by zajęcia z dziećmi były ciekawe, kreatywne i efektywne???
O matko! Ja tyle napisałam???!!
OdpowiedzUsuńTak:) Proszę częściej. Uwielbiam takie osobiste uwagi. Wiem, że ktoś przeczytał to, co napisałam i zastanowił się nad tym:)
UsuńKochałam te książki jako dziecko! Czytałam po kilkanaście razy i nigdy mi się nie nudziły. Zachowanie bibliotekarki było okropne, mam nadzieję, że dzisiaj Panie pracujące z dziećmi są bardziej wyrozumiałe. Panowie oczywiście też :) Za to ja pamiętam z przedszkola, że jak zapytałam Panią kiedyś o godzinę to mnie wyśmiała, bo dzieci się przecież nie znają na zegarku. No cóż, mnie dziadek (dziadkowie to jednak byli wspaniali :)) nauczył i chciałam wiedzieć, która jest godzina :P
OdpowiedzUsuńDosiak, brawa dla naszych dziadków! Ja też mam nadzieję, że dzisiejsze Panie są bardziej wyrozumiałe:) A swoją drogą, szkoda,że nie udowodniłaś wtedy tej pani, że znasz się na zegarku. Jej mina byłaby najlepszą nagrodą za zniewagę:)
UsuńKarolcię odstawiam na półkę, ale tylko na jakiś czas. Wiem, że znów do niej wrócę:)
No niestety wtedy nie mogłam nic poradzić, ale później rodzice kupili mi zegarek, więc już byłam niezależna od jej humorów :)
UsuńA wiesz, że ja w dzieciństwie nie czytałam "Karolci" - choć to moja imienniczka? Niedopatrzenie naprawiłam dopiero razem z córką, przy okazji przerabiania lektury szkolnej:) Mimo to książka spodobała się nam obu:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Isadoro, twój przypadek tylko podkreśla fakt, że "Karolcia" jest ponadczasowa i podoba się w każdym wieku. Fajnie, że mogłaś ją przeczytać razem z córką. A wiesz, że Tymek zainteresował się, kiedy czytałam tę książkę i kazał sobie czytać. Myślałam, że się znudzi po chwili, ale zaczął się kręcić dopiero po dwóch rozdziałach. Wieczorem przy zasypianiu powiedział mi, że "on zna taką ciocię Agatę co ma Karolcia":)
UsuńWczoraj miał nawet pretensje, że przeczytałam książkę bez niego:)
Mam swój egzemplarz Karolci. Ale też miałam obawy,żeby ponownie po nia sięgnąć, że się rozczaruję,że czar z dziciństwa prysnie. jednak myliłam się i po raz kolejny przeczytałam przygody Karolci.
OdpowiedzUsuńHordubalku, dobrze, że nasze obawy były bezpodstawne:)
UsuńMoje ukochane książki z dzieciństwa! Bohaterka to moja imienniczka, więc to była pozycja obowiązkowa na mojej półce:) Niedawno znalazłam te książeczki u rodziców i zabrałam do siebie. Muszę jeszcze raz przeczytać!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)))
Ja w dzieciństwie nie miałam swojego egzemplarza i biegałam co jakiś czas do biblioteki (ale już miejskiej). Teraz jestem dumna z posiadania takiego jubileuszowego egzemplarza, który pysznie się dumnie w biblioteczce:) Karolko, życzę ci zatem miłych powrotów do dzieciństwa:)
UsuńKarolcię też mam ciągle na półce, to jednak "ponadczasowa" lekturka, niedługo znowu będę miała komu ją poczytać:)
OdpowiedzUsuńOlu, prawda, że to fajne uczucie, kiedy wiesz, że będziesz mogła taką perełkę z dzieciństwa przeczytać teraz swojemu dziecku? Ja prawie codziennie miewam takie zachwyty, kiedy wygrzebujemy z Tymkiem stare zapomniane czytadła:) Pozdrawiam
UsuńUwielbiałam Karolcię jako dziecko. Wprawdzie nie przebije nigdy moich ukochanych Dzieci z Bullerbyn, ale i tak wysoko się plasuje w rankingu:) Mój egzemplarz niestety zaginął, choć podejrzewam, że raczej poszedł w świat cieszyć oczy innych, ale chętnie bym sobie przypomniała tę książkę. Na razie z braku laku pozachwycam się inną książką Marii Kruger, którą również kochałam i kocham nadal "Godziną pąsowej róży":)
OdpowiedzUsuńMagdo, a ja nie czytałam "Godziny pąsowej róży". Czy to dobra książka?
UsuńZ dorobku pani Marii znam jeszcze tylko "Ucho, dynia 125". to była moja lektura szkolna:)
"Godzina pąsowej róży" jest naprawdę świetna - czytałam ją nie raz i za każdym razem świetnie się bawiłam ;)) Już niedługo mam zamiar ją sobie odświeżyć! <3
UsuńA recenzja faktycznie świetna! Przygoda z bibliotekarką niemiła rzeczywiście, ale cieszę się, że nie zakończyła się gorzej, a ty wyszłaś mimo wszystko z obronną ręką - kiedy ja była dzieckiem to nieśmiałość nade mną zwyciężała i raczej bym tak w twarz dorosłej pani nie powiedziała ;))) A Karolcię uwielbiam, kocham i aktualnie czytam młodszemu rodzeństwu i kuzynostwu, którzy są równie nią zachwyceni!
Karolko, dzięki za informację o "Godzinie pąsowej róży". Widzę, że muszę nadrobić zaległości w tej lekturze:) Wiesz co ja też byłam nieśmiała... tylko czasem miałam niewyparzony język:) Pozdrawiam ciepło
UsuńJako dziecko uwielbiałam!
OdpowiedzUsuńJa również i nadal uwielbiam:)
UsuńUwielbiam Karolcię :) Sama chciałabym mieć taki niebieski koralik ):
OdpowiedzUsuńTo piękna książka i wcale nie dziwię się, że jest to obowiązkowa lektura w szkole podstawowej. Polecam też posłuchać Audiobooka, świetnie się słucha lektorki.
OdpowiedzUsuń