Tytuł: Tajemnica pani Ming
Tłumaczenie: Łukasz Müller
Wydawnictwo: Znak
Data premiery: 20.02.2014
Oprawa: twarda
Liczba stron: 80
Po ostatnim zachwycie
tomem opowiadań Schmitta Małżeństwo we
troje z ciekawością czekałam na nową książkę o wdzięcznym tytule Tajemnica pani Ming. Kiedy wreszcie
wpadła w moje ręce, zachwyciłam się najpierw niewielką formą ubraną w piękną
okładkę. Wiedziałam, że będzie to utwór o niewielkich rozmiarach, więc w tej kwestii
nie byłam zaskoczona.
No cóż, połknęłam tę
mini powieść w jeden wieczór przy zielonej herbacie i muszę przyznać, że był to
naprawdę udany czas. Książka zaskoczyła mnie tematyką, choć samo rozwinięcie
krótkiej fabuły to już stary Schmitt. Zajrzeć słowami w głąb człowieka potrafi
niewielu. Schmitt niewątpliwie się do nich zalicza.
Tytułowa pani Ming
jest chińską babcią klozetową w Grand Hotelu. Główny bohater spotyka ją na
swojej drodze, kiedy przylatuje w interesach do prowincji Guangdong. Przejezdny
Europejczyk został wysłany przez swoją firmę, aby negocjować nowe kontrakty z
tutejszymi biznesmenami. Zna świetnie
kilka języków, w tym oczywiście chiński i kilka jego dialektów. Człowiek ten ma w zwyczaju wychodzić ze
spotkań biznesowych, aby podnieść napięcie wśród potencjalnych klientów. I tym
razem zostawia swoich towarzyszy i schodzi do toalety. Tam właśnie poznaje
panią Ming. Dystyngowaną, starszą panią, która pełni rolę babci klozetowej.
Znajdowaliśmy
się w prowincji Guangdong, a pani Ming siedziała niczym na tronie na swoim
trójnożnym stołku w suterenie Grand Hotelu, wśród białych ceramicznych płytek i
oślepiających neonów, w tej pachnącej jaśminem toalecie, w której pełniła
funkcję babci klozetowej.*
Pani Ming wzbudza
ciekawość swoim wyglądem, gdyż siedząc na wspomnianym stołku, bardziej
przypomina królową niż panią obsługującą hotelową toaletę. To ona pierwsza
zagadnęła naszego Europejczyka słowami: Rodzimy
się braćmi, lecz pod wpływem wychowania stajemy się różni. Od słowa do
słowa ich wspólne rozmowy stają się coraz częstsze. Pewnego dnia pani Ming
opowiada o swoich dzieciach, których rzekomo ma aż dziesięcioro. Mężczyzna z
miejsca uznaje to za wierutne kłamstwo, gdyż prawo chińskie zabrania posiadania
więcej niż jednego dziecka. Pani Ming jednak rozpływa się w swoich
opowieściach, z których bije rzeczywista miłość do potomstwa. Mężczyzna jest
zniesmaczony, a jednocześnie zaintrygowany. Sam także brnie w kłamstwo. Po tym
jak wypada mu z kieszenie zdjęcie siostrzeńca i siostrzenicy, opowiada staruszce,
że jest ich ojcem. Kobieta szybko odkrywa prawdę i stosunki między dwojgiem
nieznajomych stają się chłodniejsze. Podczas następnego pobytu w Chinach mężczyzna
swoje pierwsze kroki kieruje właśnie do toalety. Pani Ming wita go bardzo
serdecznie i znowu spędzają czas na pogawędkach. W między czasie Francuz
próbuje dowiedzieć się prawdy o dzieciach swojej oryginalnej znajomej. Tajemnica w końcu zostaje odkryta, a prawda
staje się dużym zaskoczeniem dla wszystkich. Jedni przyjmują ją taką jaka jest,
inni wolą kłamstwo.
Prawda
to tylko kłamstwo, które podoba nam się najbardziej** powie
jedna z bohaterek. Pani Ming doda zaś tajemniczo, że od prawdy zawsze wolała niepewność.*** To właśnie te słowa
zabierze ze sobą do Europy mężczyzna i uczyni z nich dobry pożytek dla siebie i
swojej rodziny.
Zawsze zaskakuje
mnie, że Schmitt pisząc tak krótkie teksty, potrafi zamknąć w nich bogactwo
treści. Niby jest oszczędnie, dosyć prosto, a jednak jak zwykle po lekturze
jego książek, pozostaje ten specyficzny natłok myśli i wrażeń, które trzeba
sobie na spokojnie poukładać. W Tajemnicy pani Ming pewne sprawy są
niedopowiedziane, jak gdyby celowo zostawione samym sobie. To oczywiście częsty
zabieg u Schmitta, który jednak ja bardzo sobie cenię. Lubię, kiedy autor
zostawia trochę miejsca czytelnikowi. Choć
książkę skończyłam czytać już jakiś czas temu, ciągle myślę o Pani Ming,
zastanawiam się nad jej stosunkiem do prawdy oraz nad samą polityką Chin, która
krzywdzi społeczeństwo. Intryguje mnie również rola przypadku w życiu
człowieka. Bohater przecież zupełnie przez przypadek poznaje babcię klozetową,
która ma ogromny wpływ na jego dalsze życie. To dzięki niej przecież podejmuje
decyzje, które stanowić będą o losie kilku osób. Czy pani Ming również
wyciągnęła jakieś korzyści z przyjaźni z Francuzem?
Czuję niedosyt, ale
tylko spowodowany króciutkim utworem. Zdecydowanie lepiej, kiedy czytelnik ma
do dyspozycji tom opowiadań lub utwór nieco dłuższy, dzięki któremu można dłużej
przebywać w tak doborowym towarzystwie.
*Eric-Emmanuel
Schmitt, Tajemnica pani Ming, Znak
2014, s. 7,
**tamże, s.
70,
***tamże, s.
75.
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak
Ja również czułam niedosyt! Recenzję zaplanowałam na dzisiejsze popołudnie, to już się sama przekonasz, ale w gruncie rzeczy nasze opinie są bardzo zbieżne - zachwyt nad bogactwem treści i rozczarowanie krótkością.
OdpowiedzUsuńPodobnie miałam przy "Zapasach z życiem", ale już np. "Ibrahim..." był dla mnie w sam raz! Chyba bardzo trudno jest znaleźć złoty środek przy takich tekstach...:)
Dokładnie:) Ja chyba preferuję zbiory jego mini powieści czy opowiadań, bo jest ich zawsze więcej hihihi. Natomiast "Tajemnica Pani Ming" jest naprawdę fascynująca. Czekam na twoją recenzję:)
UsuńJa preferuje "nowego" Schmitta, bardziej do mnie trafia i bardziej zachwyca. Ale pani Ming nie była zła w końcu Schmitt nie pisze złych książek. ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie czytałam u Ciebie, że wolisz nowego Schmitta. Ja dawkuję sobie raz "starego" raz "nowego" i jest dobrze. Zdecydowanie zgadzam się z tym, że Schmitt nie pisze złych książek:)
UsuńA ja chyba wolę "starego":) Choć szczerze mówiąc - te podziały nie są tak jasne, granica jest cienka;)
UsuńMam za sobą na razie tylko dwa utwory Schmitta, oba mnie zachwyciły. Od jakiegoś czasu zastanawiam się nad wyborem kolejnej, na półce mem "Odette", ale chyba rozejrzę się też za tą nowością :)
OdpowiedzUsuńO, a ja nie czytałam Odette:)
UsuńZazdroszczę współpracy z wydawnictwem, bo dzięki temu masz książkę wcześniej niż wszyscy. Ja wciąż czekam na swój egzemplarz.
OdpowiedzUsuńDziękuję:) To rzeczywiście miłe, ale najbardziej się cieszę, że nie musiałam czekać długo na nowego Schmitta:)
Usuń