To będzie chyba najkrótszy w moim przypadku tekst o książce. De facto o książce, która najkrótsza nie jest, bo kończy się na osiemset trzydziestej dziewiątej stronie. Od razu napiszę, że cholernie długo ją czytałam, tylko ze względu na jej ciężar. Ręce moje po prostu nie wyrabiały po dziesięciu minutach. Jednej nocy zdarzył się też wypadek, kiedy to Szczygieł po prostu runął na moją twarz (mania czytania w pozycji na wznak z książką uniesioną do góry). Przysnęło mi się przyznaję, jednak absolutnie nie z powodu nudnej fabuły. Po prostu o trzeciej nad ranem ciężko czasem nie przymknąć oka. Tylko jak tu spokojnie odłożyć książkę, która sobie najzwyczajniej w świecie na to nie pozwala? Nie odłożysz, bo nie zaśniesz. Nie odłożysz, bo i tak przypalisz jajecznicę na śniadanie, czy schabowego na obiad. Ciągle tylko myślisz o tej książce. Nie, tylko o tym, co się dalej wydarzy, co zrobi główny bohater. Zaczynasz myśleć o swoim życiu, o przypadkach, które sprawiły, że jesteś tu i teraz i czy to twoja zasługa, czy też kogoś, gdzieś, tam…
Nie będę się siliła na nadętą krytykę, czy wydumane porównania Szczygła do dzieł Dickensa, zapożyczeń z Conrada czy nawiązań do Buszującego w zbożu. Wspominam o tym dlatego, ponieważ z rosnącym zdziwieniem przeczytałam kilka krytycznych artykułów pod adresem nagrodzonej Pulitzerem Donny Tartt. Mam wrażenie, że niektórych czyjś sukces pisarski zmusza do nędznych poszukiwań wydumanych lub mocno wyolbrzymionych wad powieści i tym bardziej grzesznych nawiązań do innych twórców (genialnych oczywiście, którym taka Tartt nie dorasta do pięt). A że do Rowling nawiązała? Jak mogła? O Szczygle Fabritiusa? Co ona wie o sztuce? I tym podobne. Mogę się tylko cieszyć, że wszystkie teksty przeczytałam już po lekturze, która na szczęście nie została zanieczyszczona zarzutami pod adresem autorki. Jedyne, co przeczytałam to blurb, który rzecz jasna wydał mi się na tyle ciekawy, aby sięgnąć po tę obsypaną nagrodami powieść.
Szczygieł to prawdziwa cegła. Osiemset trzydzieści dziewięć stron. Ani jedna z tych stron mnie nie znużyła, nie zniechęciła. Nie licząc kilku szybszych zwrotów, szła równym tempem, spokojnie zmierzając ku końcowi. Długimi, pięknie rozbudowanymi zdaniami zgarnął mnie do swojego świata Theo Decker, bo to jego głosem przemawia do czytelnika Donna Tartt.
Theo, spisał swoją historię siedząc zamknięty w hotelu w Amsterdamie, znękany chorobą i przytłoczony problemami. To tam po raz pierwszy we śnie, zwidzie czy gorączce, zobaczył swoją mamę. Mamę, która jak uważał przez całe życie – zginęła przez niego.
Poznajemy Theo, gdy jako młody chłopiec udaje się z matką nie niezbyt przyjemną rozmowę z dyrektorem szkoły. W drodze łapie ich deszcz i trudno jest złapać taksówkę. Mama – wielbicielka sztuki wykorzystuje okazję, aby choć na chwilę wejść do Metropolitan Museum w Nowym Jorku. To tam znajduje się wielbiony przez nią od dzieciństwa obraz Fabritiusa – Szczygieł. Wpatrzoną z zachwytem w obraz – taką matkę Theo widzi po raz ostatni, zanim rozdzierający huk zdetonowanej bomby spowije muzeum w ciemność.
Obsesja bycia winnym tej śmierci, strach przed tłumem, samotność, brak kochającej osoby sprawiają, że Theo miota się, zbacza z drogi, zabija myśli narkotykami i alkoholem.
(…) i chociaż winę za wszystko, co mi się przytrafiło od tamtej pory, ponoszę tylko i wyłącznie ja, kiedy ją straciłem, zniknął mi z oczu ostatni punkt orientacyjny, który mógł mnie doprowadzić w jakieś szczęśliwsze miejsce, ku życiu bardziej towarzyskiemu i radosnemu*
Zdawać by się mogło, że jedyne, co go trzyma przy życiu to posiadany skarb. Obraz małego ptaszka, który wyniósł z ruin muzeum zachęcony do tego przez konającego przy nim staruszka. Ukochany obraz mamy i tajemniczy pierścień zaprowadzą go do spowitego kurzem, klimatycznego antykwariatu z antykami, którego właściciel stanie się dla chłopca, jedną z najważniejszych osób w życiu. Zanim to się jednak stanie ten, skrzywdzony przez los chłopiec, a potem dorosły mężczyzna będzie się tułał od Las Vegas, gdzie pozna swojego przyjaciela Borisa i przeżyje kolejną traumę, po Holandię, w której przyjdzie mu spoufalać się z niebezpiecznym półświatkiem handlarzy dziełami sztuki. Szemrane biznesy, imprezy suto zakrapiane i posypane niejednym białym proszkiem. Ciągłe przeciąganie granicy. Balansowanie. Igranie. Bo czym jest życie? Niczym, skoro i tak wszyscy umrzemy.
Z drugiej strony w każdej minucie życia Theo towarzyszy mu ten mały, uwiązany łańcuszkiem ptaszek. W niewoli, a jednak dumnie, z godnością patrzący w oczy malarza. Może jednak warto, nawet będąc na uwięzi? Szczygieł od początku nadaje kierunek, którym podąża Theo. Jest jego obsesją. Nicią wiążącą go z matką. Wspomnieniem jej ostatniego zachwyconego spojrzenia. Chłopak decydując się na wyniesienie obrazu i jednocześnie zatrzymanie go dla siebie jest zmuszony obsesyjnie poszukiwać dla niego kryjówki, dbać by nikt się nie dowiedział. W pewnym momencie, Szczygieł staje się czymś, bez czego Theo nie może żyć. Oglądając go z rzadka, niemal nabożnie, zaczyna doceniać piękno zawarte w prostocie. Wydaje mu się, że dzięki posiadaniu takiego skarbu, stał się kimś wyjątkowym.
Jak mogłem uwierzyć, że jestem kimś lepszym, mądrzejszym, bardziej wzniosłym, wartościowym i godnym danego mi życia z powodu sekretu ukrytego w innej części miasta? A jednak tak było. Ten obraz sprawiał, że czułem się mniej śmiertelny, mniej zwyczajny. Był wsparciem i zadośćuczynieniem… **
Niestety posiadać bezprawnie takie arcydzieło nie jest łatwo, o czym Theo przekona się niejednokrotnie. Z każdym dniem plątanina kłamstw, którymi musi raczyć wszystkich dookoła sprawiają, że w pewnym momencie Theo dociera do granicy, od której nie ma odwrotu. Albo przeskoczy barierę i spadnie w przepaść, albo wybierze drogę niezwykle wyboistą i krętą.
Szczygieł to niezwykła, magiczna powieść, łącząca w sobie niezliczoną ilość wątków i gatunków. Rozbudowana powieść epicka, niemal klasyczna Bildungsroman, kiedy to młody bohater kształtuje swoją osobowość poprzez zdobyte doświadczenia, przeżyte przygody. I choć w głównej mierze jest to opowieść o wielkiej stracie, która ma ogromny wpływ na życiowe wybory, na zapełnianie siebie od nowa komórka po komórce i wreszcie wielkiej obsesji, upojeniu sztuką, która w tym przypadku zdaje się być nieśmiertelna, nie bez znaczenia jest też uwikłana gdzieś w tle zagadka kryminalna.
Szczygieł, to osiemset trzydzieści dziewięć stron prawdziwej frajdy czytelniczej.
*Donna Tartt, Szczygieł, Znak literanova, Kraków 2015, s. 11
**Donna Tartt, Szczygieł, Znak literanova, Kraków 2015, s. 608
Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej Tania Książka
Na szczęście mi się udało nie przysnąć podczas lektury, bo to byłoby bolesne... "Szczygieł" to książka niezwykle wciągająca. A przyjemność z czytania jej jest olbrzymia - nie tylko przez objętość powieści.
OdpowiedzUsuńWłaśnie! Przyjemność z czytania "Szczygła" jest ogromna. Nie ma to nic wspólnego z szaleńczym połykaniem stron. Można się delektować każdym zdaniem. Dobrze, że jest ich tak wiele.
UsuńDostałaś "Szczygłem" w twarz?;) Biedna Ty... ;) Mam tę książkę na półce i planuję sobie ją przeczytać w długi zimowy wieczór (pewnie niejeden), bez nakręcania się i wyszukiwania krytyk:)
OdpowiedzUsuńOlu, poważnie:) Ale mam za swoje, bo czytam po nocach:) Wiesz, że w jakiś sposób ci zazdroszczę, że lektura dopiero przed tobą?
UsuńTa książka to prawdziwe wyzwanie, i to nie tylko pod względem ilości stron. Chętnie je podejmę!
OdpowiedzUsuńKarolina, w tym przypadku ilość stron jest wielkim atutem. Tak długo można się delektować tą niezwykłą powieścią:) Czekam na twój tekst:)
UsuńMarta grrr nie lubię Cię! Teraz chcę czytać Szczygła, a tak się wzbraniałam przez wzgląd na objętość :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
M. :)
M., jak zaczniesz czytać to będziesz dziękować Donnie Tart, że stron jest aż tak dużo. Poważnie:) Fakt, ciężko się ją trzyma, ale i na to są sposoby. Czytaj, czytaj :)
UsuńNa szczęście czytam z książką na kolanach, na siedząco. Już patrzę na ceny i dostępność, bo mnie pokusiłaś. Aktualne jednak Narzeczona Schulza Tuszyńskiej, więc trzeba poczekać.
UsuńAch, ach.
Za Narzeczoną Schulza to dla odmiany ja wzdycham :) Ale pierwsza w kolejności jest Sylvia Plath :)
UsuńNo proszę, a mi się wygodniej czyta (trzyma w rękach) takie cegły niż cieniutkie książeczki. ;) Zwłaszcza jeśli są solidnie wydane i zszyte. Nigdy mi się ręce nie męczą, a przecież na ogół wystarczy, że wejdę na pierwsze piętro i już dyszę jak tuwimowska lokomotywa. ;)
OdpowiedzUsuń"Szczygieł" mi się podobał, szczególnie ta przypadkowość w życiu ludzi i obrazów. Zabrakło mi może jakiejś niesamowitej (i jednocześnie rozbudowanej) bohaterki.
Przez jakiś czas kibicowałam głównemu bohaterowi, żeby mu się udało z Borisem (choć byłby to niewątpliwie destrukcyjny związek). ;) W tej części rozgrywającej się w LV było sporo przesłanek świadczących o ich uczuciach.
Właśnie Kasjeusz! Zapomniałam o tym wspomnieć. Bohaterki faktycznie brakowało. Napisałam to sobie w notatkach, ale że miały prawie 15 stron to nie ze wszystkiego skorzystałam. Początkowo myślałam, że z Pippą rozwinie się jakiś ciekawy wątek. W sumie trochę mi tego zabrakło. Pojawiła się, niby towarzyszyła Theo przez cały czas, a tak jakby została pominięta. Może to o tym wątku wspominają media pisząc, że Tartt wywaliła kawał powieści?
UsuńTak, Pippę chciałoby się lepiej poznać. Nie tylko oczami głównego bohatera. Może i autorka usunęła jakieś fragmenty o niej.
UsuńPrzepraszam kochana, ale wybuchnęłam gromkim śmiechem przy pierwszym akapicie. Wyobraziłam sobie sytuację, kiedy to leżysz na wznak na łóżku i z rękami uniesionymi czytasz "Szczygła", a nagle ta książka ląduje na Twojej twarzy. Nie śmieszy mnie pozycja, bo i mi się zdarza tak czytać, gdy każda inna pozycja jest już niewystarczająca, całe ciało boli, a fabuła wciąga. Niestety też mi się zdarzyło nie raz i nie dwa dostać książką albo telefonem z takiej pozycji w twarz ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że fabuła przypadła Ci do gustu. Zazwyczaj omijałam "Szczygła", sama nie wiem dlaczego. Ale od kilku dni za mną chodzi i chyba sobie sprawię taki prezent przy najbliższej okazji. ;)
Antyśka, jak to omijasz? nie kręci cię tematyka, czy odstrasza jego popularność? A co do walenia książką po głowie, to zdarza mi się często odkąd mam Tymka choć tak ciężką oberwałam pierwszy raz :)
UsuńNie wiem dlaczego omijałam, chyba przez tą popularność. Tematyka mi nawet bardzo odpowiada ;)
UsuńCo do uderzenia... Dziś leżałam sobie na łóżku i rozmawiałam z mamą, oczywiście telefon trzymałam tak jak Ty książkę. Oczywiście wysunął mi się z rąk i dostałam nim w brodę... Jak nie będzie siniaka to będzie to cud ;)
Według mnie, jeśli mozna doszukać się nawiązań i podobieństw do Dickensa, Conrada, Salingera, to żaden zarzut, wręcz przeciwnie, in plus. To świadczy o dobrej jakości, o smaku, prozy czy jak tam to nazwać.
OdpowiedzUsuńNie przymierzam się do "Szczygła", mam inne równie grube w kolejce. Jednak przyznam, że brzmi kusząco, może kiedyś, kiedyś, bardzo kiedyś :-)
Agnieszko, właśnie nie rozumiem po co się doszukiwać, żeby potem tylko dowodzić jakie te porównania są słabe:)
UsuńŁadnie napisane. No i będę musiała przeczytać to tomisko, choć chodzę koło tego jak diabeł wokół święconej wody. :P. Nawet nie tyle z powodu ilości stron (może troszkę) co wagi dzieła. Ręce bolą od patrzenia. To jest moment, kiedy myślę, że czytnik to może nie taki straszny wynalazek ;)
OdpowiedzUsuń/Matrona
Zgadzam się w 100%, książka jest rewelacyjna! Polecam również swoją recenzję na: http://juliaorzech.blogspot.com/2015/09/szczygie-donna-tartt.html
OdpowiedzUsuńTO znaczy na: http://pozycjeobowiazkowe.blogspot.com/2016/01/pierwsza-trojka-najlepszych-powiesci.html :)
Usuń