Dzisiaj kolejne książki edukacyjne. Tak wiem, zbliżają się wakacje, a ja tu wyjeżdżam z takim postami. Musicie wybaczyć, ale od września T. pójdzie do szkoły i nawiedzona matka bezwiednie wyszukuje lektury, które pomogą mu w miarę bezboleśnie przestawić się z trybu zabawy na naukę. Poza tym, miejcie pretensje do Naszej Księgarni. To oni właśnie wydali obie książeczki, o których chcę wam dziś opowiedzieć.
Na hasło „elementarz” T. momentalnie spinał się i patrzy na mnie tym swoim spojrzeniem, które zwiastowało mały bunt. No ewidentnie nie zaiskrzyło między T., a panem Falskim. Ten elementarz pozostanie więc tylko moją sentymentalną pamiątką z dzieciństwa.
Co innego nowe elementarze Beaty Ostrowickiej z ilustracjami Katarzyny Kołodziej. Matematyczny był już z T. w przedszkolu i zyskał uznanie kolegów:) Często z niego korzystamy nie tylko do nauki czytania. Mój syn zapowiada się na ścisłowca i bardzo chętnie dla rozrywki liczy, mnoży, dzieli, rozwiązuje sudoku. Wszystko to oczywiście są na razie podstawy, ale widzę, że sprawia mu to dużą radość. Niestety większą niż samodzielne czytanie J. Za to nic nie jest w stanie przebić na razie pasji przyrodniczych (chociaż piłka nożna już zaczyna doganiać robale). Dlatego właśnie zamawiając Elementarz przyrodniczy wiedziałam, że trafię w dziesiątkę.
Książeczka, tak jak i jej poprzedniczka zawiera materiał zgodny z podstawą programową I etapu edukacji, klas 1-3 i wprowadzając dziecko w świat zagadnień przyrodniczych, wspiera naukę czytania.
Tutaj również znajdziecie ponad dwadzieścia opowiadań, których bohaterowie to przedszkolaki i uczniowie klas początkowych. Lenka, Antek oraz ich szkolni koledzy i młodsze rodzeństwo tym razem będą bacznie obserwować otaczający nas świat. Będzie nieco o porach roku, pogodzie, segregowaniu śmieci, mądrym dokarmianiu zwierząt, zapylaniu roślin i teraz uwaga! Hitem Tymka (jak mogłam się domyślać) okazała się krecia mapa, hodowla dżdżownic oraz poidełka dla owadów. Od tygodnia słyszę tylko o tym, kiedy w końcu zaczniemy hodować te dżdżownice (ratunku!). Nie dalej jak wczoraj robiliśmy doświadczenie badające wyporność wody, a jak tylko spadnie deszcz będziemy mierzyć kałuże i obserwować jak woda zmienia stan skupienia. To oczywiście nie wszystko. W elementarzu znajdziecie też opowiadania o zdrowym, racjonalnym odżywianiu się (z piramidą żywieniową, a jakże), a także o tym jak powinniśmy zachowywać się w stosunku do dzikich zwierząt. Znajdziecie też pomysły na nietuzinkowy prezent w postaci wyhodowanej przez siebie fasolki, dowiecie się skąd się bierze prąd i jak chronić nasz dom, czyli ziemię przed totalnym zniszczeniem.
Wiele z poruszanych zagadnień T. poznał już w przedszkolu, ale są też takie, o których chętnie przeczytał i to sam. Ilustracje, wykresy i mapki, jak zwykle świetnie obrazują treść. Jest ich naprawdę sporo, co stanowi doskonały przerywnik podczas samodzielnej lektury. Tradycyjnie już dodam, że elementarz został napisany dużą czcionką, dostosowaną dla początkującego czytelnika.
Książki Beaty Ostrowickiej bardzo ułatwiają naukę czytania. T. z chęcią porusza się w swojej ulubionej tematyce, a i bohaterowie to przecież jego rówieśnicy. Zabawne opowiadania kompletnie nie przypominają sztywnych i sztucznych tekstów z dawnych czytanek. I całe szczęście :)
Polecamy!
Druga książeczka, to już wyzwanie dla młodych matematyków (ja po próbie zrobienia kilkunastu zadań i eksperymentów utwierdziłam się w przekonaniu, że matematyk ze mnie żaden i to się już raczej nie zmieni). Matematyczną pizzę skonsumowali więc moi mężczyźni, którzy z politowaniem przyglądali się moim próbom ratowania honoru.
Książka Anny Ludwickiej, matematyczki i graficzki to zdecydowanie niesztampowe podejście do królowej nauk. Apetyczna pizza, precle, kule i jej punkty osobliwe, taniec, kolorowe kostki, spaghetti i pszczoły architektki, algorytmy i szyfr Cezara, złoty podział Leonarda Da Vinci to tylko kilka pojęć i nazwisk, które rzucam wam na zachętę. Prawdziwą zachętę, bo mimo mojej niechęci do liczb muszę przyznać, że kupuję to, co pokazuje autorka. Siedziałam wczoraj cały wieczór rysując różne kształty bez odrywania ręki, liczyłam trójkąty w trójkątach i obliczałam gigantyczne kieszonkowe. Nie bez trudu, ale za to z wielką satysfakcją i zainteresowaniem. Trochę mnie to zmęczyło, za to moje chłopaki mogą tak siedzieć, gdybać, rysować i obliczać ile wlezie.
W pierwszym momencie pomyślałam, że książka będzie jeszcze dla Tymka za trudna i oczywiście przy wielu zadaniach tak jest. Natomiast są też takie, które nie dość, że rozwiązał z małą pomocą męża, to jeszcze życzył sobie, aby podobne rysować mu na dodatkowych kartkach.
Czytałam gdzieś, że to książka, którą polubią nawet ci, którzy matematyki nie darzą sympatią (łagodnie mówiąc). Muszę przyznać, że coś w tym jest. Anna Ludwicka pobudza wyobraźnię, dzięki czemu nawet humaniści są w stanie dojść do końcowych wniosków i rozwiązań. Myślę też, że niechętnie uczący się matmy uczniowie, podejmą wyzwanie, złapią za ołówki, linijki, nożyczki i wkroczą w świat liczb, tajemniczych wykresów i rysunków by na końcu diametralnie zmienić swój światopogląd.
To doskonały pomysł na rozpoczęcie edukacji matematycznej z dzieckiem. Niech od początku wie, że matma to nie tylko trudne wzory i niekończące się obliczenia. Anna Ludwicka obrazuje ten przedmiot za pomocą drzew binarnych, matematycznego dywanu. Tworzy obrazy za pomocą kostek do gry. Tymek wynalazł tam nawet swojego ukochanego ślimaka:)
Polecam waszą uwagę książkę Anny Ludwickiej, która odczarowuje matematykę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz swój ślad