23 maja 2014

Znaki szczególne - Paulina Wilk

Autor: Paulina Wilk
Tytuł: Znaki szczególne
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 300
Oprawa: miękka ze skrzydełkiem

 
Pierwsza autobiografia pokolenia urodzonych około 1980 roku – dzieci polskiej transformacji. To zdanie z okładki oraz sam tytuł Znaki szczególne, zachęciły mnie do sięgnięcia po najnowszą książkę Pauliny Wilk. Spodziewałam się interesującego podsumowania, tego, że czytając odnajdę tam siebie i swoich rówieśników, zwolnię nieco i zastanowię się nad minionymi czasami, w których przyszło mi dorastać.  Niestety nie do końca tak się stało. Byłam przede wszystkim zdziwiona, że autorka, która jest tylko dwa lata starsza ode mnie, zdaje się, że dorastała w znacznie różniącym się od mojego świecie.  Mogę policzyć na palcach jednej ręki momenty, kiedy z sentymentalnym uśmiechem, bądź też smutkiem kiwałam głową na znak porozumienia pokoleniowego. Resztą byłam raczej zdziwiona i za nic w świecie nie mogę się identyfikować z tym, co pisze autorka. 

Paulina Wilk używając ciągle zaimka my niejako wrzuca nas trochę do jednego wora, mianując dziećmi polskiej transformacji, pokoleniem, które zachłyśnięte możliwościami danymi nam przez Unię Europejską, goniące wciąż do przodu, żeby się wybić, dołączyć do reszty krajów wspólnoty i nie być na szarym końcu. Pokoleniem, które owszem, otrzymało niepowtarzalną szansę przebicia się przez szare mury i dołączenie do grona najlepszych. Wiele lat zacofania spowodowało jednak, że musieliśmy się namęczyć, żeby osiągnąć zadowalający nas poziom. W tej pogoni za wolnością, szczęściem, karierą i pieniądzem zgubiliśmy wszystkie te wartości, które w ostatnim momencie przed transformacją zdążyli przekazać nam rodzice. Już wkrótce bowiem przestali być dla nas autorytetami. Dlaczego? Nie gonili tak jak my? Nie ścigali się, bo nie rozumieli po co? Wyścig szczurów zostawili nam, dzieciom. Nie mogli wygrać z szeroko otwartymi dla nas drzwiami przemian, wolnej Europy. I choć do pewnych rzeczy musieli się przystosować, nauczyć, to ciągle pozostają daleko w tyle, tracąc w naszych oczach. Nie potrafimy się przywiązać do niczego i nikogo, bo wszystko mamy i możemy mieć. Wystarczy pełna plastikowa karta, która wiąże nas na stałe i wymusza regularne, choć nielubiane spotkania z przedstawicielami banków.  Autorka nie krytykuje tego, że niewątpliwie dostaliśmy wielką szansę od losu, dzięki czemu żyje się nam dużo łatwiej. Mamy możliwość zwiedzania świata, pracowania w ciekawych miejscach, uczenia się języków. Wszystko to jednak dosyć blado wypada przy niemal gloryfikowanym przez P. Wilk PRL-owskim dzieciństwie.  Gdzież bowiem te czasy, kiedy biegaliśmy w jednakowych ciuchach z chińskiego transportu i dzieliliśmy się każdą zabawką w piaskownicy? Gdzie radość ze znalezionych w śmietniku puszek po gazowanych napojach, o których smaku mogliśmy pomarzyć? Tylko wtedy smak świątecznej pomarańczy był tak intensywny, a wyczekany arbuz z Bułgarii stanowił słodycz, której dziś już brak. Na podwórku grało się w gumę jedną gumą i grało w piłkę, która choć miała swojego właściciela, to jednak należała do wszystkich. Czy rzeczywiście jest tak, jak pisze autorka?

Używając ciągle nieszczęsnego zaimka my Paulina Wilk stwierdza, że dopiero teraz, kiedy mamy już niemal wszystko, nie czujemy kompleksów w stosunku do innych członków Europy, zamieniliśmy przyjaciół i rodzinę na elektroniczne gadżety, (nasze dzieci również tylko w taki sposób potrafią się bawić) jesteśmy gotowi przystanąć i tupnąć nogą przyznając, że całe nasze pokolenie zniewolone przez dobrobyt i zachłyśnięte możliwościami nie ma już nic wspólnego z tym, o czym marzyliśmy ryjąc kolejne słówka z angielskiego.

Wracając do moich początkowych rozważań nie mogę zgodzić się z wieloma poglądami autorki. Tym bardziej irytuje mnie fakt, że zostałam zakwalifikowana do grupy poprzez wspomniane my. Wydaje mi się, że w tak mocno subiektywnych rozważaniach autorka powinna pozostać przy zwykłym ja. Owszem również uważam, że idziemy w złym kierunku, że więzi rodzinne i przyjacielskie giną w natłoku codziennych zajęć, a często zastępują je sporadyczne kontakty w sieci.  To fakt, że coraz rzadziej wpuszczamy do swoich kredytowych mieszkań ludzi z krwi i kości, wymawiając się brakiem czasu i zmęczeniem po ciągłej walce o przetrwanie w pracy. Nie mogę się jednak utożsamiać z resztą poglądów, których jest zdecydowanie więcej. Jako mała dziewczynka doskonale pamiętam kłótnie w piaskownicy o foremki i zazdrosne spojrzenia koleżanek na dziewczynki, które mamy ubierały w chińskie sukienki. Nie chodziliśmy na tory sprawdzać wytrzymałości monet, bo po pierwsze zwyczajnie było ich nam szkoda, a po drugie wiedzieliśmy, że każda taka wycieczka skończy się laniem, bądź karą. Nie myśleliśmy wcale o polityce, a i rodzice zdaje się trzymali nas od niej z daleka. Jedyne co pamiętam, to fakt, że również było mi wstyd za Wałęsę, kiedy to podczas swojej prezydentury używał prostackiego słownictwa. Podobne jak autorka zbierałam z bratem puszki i zachwycałam się teledyskami w MTV, ale nie jeździłam na zagraniczne wycieczki i wtedy jeszcze nawet nie śmiałam o tym marzyć. Tak, czasy PRL-u wspominam dobrze, bo byłam mała i żadne poważne sprawy mnie nie dotyczyły. Niezapomniane będą dla mnie wielkie spędy rodzinne organizowane spontanicznie, w każdy weekend. Nie było telefonu i nikt się wcześniej nie zapowiadał, ale też nikt się nie gniewał niezapowiedzianą wizytą. Nikt też nie przejmował się, że nie ma co postawić na stół. Piekło się szybko ciasto kryzysowe, bądź biegło do cukierni po wuzetki. Zwykle też ktoś, kto wpadał przynosił coś ze sobą i już. Do tego pyszna woda z syfonu, muzyka i niezapomniane roześmiane twarze, które oglądam już tylko na starych zdjęciach.  Tutaj muszę przyznać autorce rację, że choć ludzie mieli mało, potrafili się wszystkim cieszyć. Dziś mamy wiele, ale nie jest to do końca nasze. Za wszystko płacimy plastikiem, którego możliwości się kiedyś skończą. Może stąd ten brak uśmiechu? Zdajemy sobie sprawę, że nasza wolność jest tylko pozorna. Większość z nas jest bowiem uwiązana do końca życia kredytami za mieszkania i domy, które niechybnie przyjdzie spłacać jeszcze naszym dzieciom. Czy nasze sfrustrowanie nie staje się przez to zrozumiałe? Paulina Wilk krytykuje takie przywiązania kredytowe, choć właściwie nie bardzo ma do tego prawo, bo sama otrzymała mieszkanie w prezencie od rodziców. 

Nie jestem w stanie zidentyfikować się z pokoleniem opisywanym przez autorkę, choć niewątpliwie do niego należę. Myślę, że duży wpływ mają na to środowisko i miejsce, w którym się dorasta, wartości, jakie wynosi się z domu, a nie tylko sam system. Moje dziecko codzienne bawi się w piaskownicy, a choć doskonale wie, do czego służy komputer i konsola do gier nie jest jakoś specjalnie zainteresowane spędzaniem wolnego czasu z tymi gadżetami. Coś tu jednak zgrzyta i to mocno i choć nie mogę odmówić Paulinie Wilk doskonałego zmysłu obserwacji i poniekąd bardzo ciekawego podsumowania, to jednak nie wiem, czy książka powinna ukazać się pod szumnym podtytułem Pierwsza autobiografia urodzonych około 1980 roku – dzieci polskiej transformacji. 

Za książkę serdecznie dziękuję Księgarni Matras

http://www.matras.pl/


9 komentarzy:

  1. Bez przerysowania i generalizacji powstałabym rozprawa naukowa, dlatego nie stanowi to dla mnie problemu i na pewno przeczytam. Już od bardzo dawna jest na mojej liście i chyba żadna recenzja mnie nie zniechęci :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joanno, to dobrze, bo moim cele wcale nie było zniechęcić nikogo. Wyraźnie napisałam w recenzji, że książka jest interesująca, a zarzucam jej to, że nie utożsamiam się z pokoleniem opisanym przez autorkę, które powinno być moje. Tylko na tym planie mi zgrzyta :)

      Usuń
  2. Bardzo ciekawa recenzja. Niestety, czasy PRL-u nie do końca są mi znane, ale pod kilkoma względami chciałabym właśnie żyć w tych latach. Z jednej strony, wszystko było trudniej zdobyć, ale z drugiej, człowiek przynajmniej potrafił w pełni wokół siebie docenić to, co posiada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i właśnie o to chodzi:) W tej książce widzę zdecydowaną przychylność PRL-owi, a dla mnie szala stoi gdzieś pośrodku

      Usuń
  3. Ciekawa krytyka...Śledzę książkę od samego początku. Widzę, że zaczyna się robić kontrowersyjnie... Z pewnością dotrę do tej książki i skonfrontuję... Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu, daj znać jak tylko przeczytasz. Jestem ciekawa innych opinii. Książka napisana jest dobrze, ale ja nie widzę siebie w tym "my" autorki, a przynajmniej nie do końca.

      Usuń
  4. Co osoba to inne zdanie. Jakiś czas temu na jednym z blogów przeczytałam chwalebną recenzję tej książki. Zaintrygowała mnie, ale jakoś mi w międzyczasie inne pozycje zaprzątnęły uwagę i w końcu jeszcze jej nie przeczytałam. Teraz po zapoznaniu się z Twoją recenzją - moje emocje wobec niej bardzo opadły, ale jeszcze tli się mała iskierka chęci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aga, przeczytaj. Moja recenzja wcale nie krytykuje książki. Napisałam jedynie, że nie utożsamiam się z "my" autorki. Pozycja to jednak ciekawa, ze względu na publicystyczny ton i próbę podsumowania pokolenia 80

      Usuń
  5. Takie książki pisane są przez pryzmat osobistych doświadczeń - to jest ta warstwa, którą lubię. Kiedyś sprawdzę, jak doświadczenia autorki pokrywają się z moimi.

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz swój ślad