Pijane banany - Petr Šabach
Autor: Petr Šabach
Tytuł: Pijane banany
Przekład: Julia Różewicz
Wydawnictwo: Afera
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 228
Oprawa: twarda
Kiedy biorę do ręki kolejną książeczkę niewielkich rozmiarów, z charakterystyczną grafiką zarezerwowaną w Aferze dla P. Šabacha czuję za każdym razem wielką ciekawość, ale i pewnego rodzaju spokój. Spokój ten wiąże się z pewnością, że czas spędzony z tą lekturą nie będzie stracony. Nie zdziwię nikogo, jeśli napiszę, że mistrz anegdoty usatysfakcjonował mnie w stu procentach także swoją najnowszą powieścią Pijane banany.
Przeczytałam trzy książki tego autora, ale wiem, że gdybyście dali mi do ręki jego niepodpisany tekst bez wahania zgadłabym, do kogo należy. Gdybym miała określić pisarstwo Šabacha, pewnie miałabym problem ze znalezieniem odpowiednich słów, natomiast jest ono tak charakterystyczne jak tylko to możliwe. Ten powolny, niewymuszony język, umiejętność snucia historii z codziennego życia w sposób prosty, niesilący się na „literackie wow” przyciąga mnie niczym magnes. No i tytuły! O tak, tytuły Šabach ma pierwszorzędne: Gówno się pali, Podróże konika morskiego, Masłem do dołu i najnowsze Pijane banany.
Główny bohater tej książki zazdrości amerykańskim pisarzom, którzy tematy zbierają prosto z ulicy i przebierają w nich jak w ulęgałkach. Nie do końca tak chyba jednak uważa, bo jego opowieść o cudownych latach osiemdziesiątych, gdzie młodzież spod trzepaka potrafiła dokonywać rzeczy niemal wtedy niemożliwych, a jednak tak piekielnie fascynujących bawi chyba nawet jego samego. Co tam dzisiaj taki wyjazd nad morze. Bierzemy furę tatusia, kieszonkowe od mamy i ziuuumm na Północ, czy nad jakieś inne ciepłe wyspy. Ale wtedy, dla młodego Czecha taki wypad to był dopiero wyczyn!
U Šabacha trzeba więc wypić morze piwa (które szesnastolatek musi oczywiście zdobyć podstępem), aby dokładnie wszystko zaplanować. Od podprowadzenia starego auta tatusiowi, po znalezienie kogoś, kto ma prawo jazdy lub przynajmniej wie, do czego służy kierownica. Koniecznie muszą się też odbyć jazdy próbne, które dla bohaterów Pijanych bananów kończą się podrzuceniem na masce niezwykle tym faktem zdziwionego policjanta.
Wszystko to jednak nic, bo zanim Břečka ukradnie ojcu auto, głuchoniemy Wicio zdąży natrzaskać paru kumplom z podwórka za to, że podśmiewują się z jego mowy (a raczej jej braku), mały Alešek zaginie co najmniej z dziesięć razy, a nasz główny bohater-narrator (P. Šabach?) przeżyje swoją pierwszą miłość. Chłopcy w zasadzie nie robią nic szczególnego, a jednak ich życie jest ciekawe i takie jakieś prawdziwe. Niby małe pole do popisu, jeśli chodzi o szaleństwa młodzieży dorastającej w latach osiemdziesiątych, a tu zobaczcie. Pomysł gonił pomysł, a realizacja stanowiła niemal sens życia. Nuda? A co to takiego skoro dzieciaki plastikową zasłonę potrafiły przerobić na grę, na punkcie której oszalały całe Czechy (podpowiem tylko, że mowa tu o słynnych ceczkach).
Z drugiej strony poznajemy też rodziców chłopców, którzy w bardzo šabachowym stylu radzą sobie z otaczającą rzeczywistością. Oj jest z czego boki zrywać, choć tak naprawdę nie ma się z czego śmiać (czyż to nie Sabach właśnie?) bo taki na przykład Bedzio – ojczym narratora, alkoholik i stały bywalec ośrodka odwykowego nie jest na pewno wymarzonym kandydatem na tatusia dla dorastającego chłopca. Natomiast jego przygody i perypetie z towarzyszącym mu wszędzie przyjacielem po fachu i od kieliszka Fáberą sprawiają, że ciężko powstrzymać się od rechotu. Albo taka mama głuchoniemego Wicia, która z niewzruszonym spokojem ozdabia kolejne torty, które syn zanosi rodzicom pobitych kolegów w ramach przeprosin.
Stary dobry Šabach chciałoby się powiedzieć i myślę, że inni fani czeskiej literatury wiedzą doskonale, co mam na myśli. Pijane banany to lata osiemdziesiąte ze wszystkimi swoimi smaczkami opowiedziany przez młodych, pełnych życia nastolatków, którzy tylko pozornie spędzają czas pod trzepakiem.
Dawkujcie sobie Pijane banany powoli po kawałku lub pchajcie do ust wielkie kawały. Sprawdziłam i wiem, że oba sposoby gwarantują pełną satysfakcję. Tylko uważajcie, bo taki jeden po ich spożyciu wracał do domu na czworakach.
Czuję się zachęcona. Muszę poznać tego pisarza :)
OdpowiedzUsuńOlu, cieszę się. Myślę, że będziesz zadowolona z lektury :)
UsuńNie znam twóreczości autora ale tak fajnie o nim piszesz, że mam ochotę go poznać :)
OdpowiedzUsuńTwórczości miało być, przepraszam :)
UsuńOlu polecam. Ja przeczytałam 3 jego książki i ciągle mi mało :)
UsuńAj, aj, aj chyba dzisiaj zacznę czytać :) :) :)
OdpowiedzUsuńMarta, ależ jestem ciekawa twojej opinii :) Czekam zatem :)
UsuńBrzmi to zdecydowanie bardzo interesujące. Jeszcze nigdy nie czytałam nic tego Autora, ale chyba czas to nadrobić!:) pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny:) Sabacha polecam szczególnie w wakacje :)
UsuńPozdrawiam ciepło