Autor: Albena Grabowska
Tytuł: Lot nisko nad ziemią
Wydawnictwo: Zwierciadło
Rok wydania: kwiecień 2014
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka ze skrzydełkiem
Coraz
mniej olśnień Albeny Grabowskiej-Grzyb to jedna z
moich ulubionych lektur. Mój egzemplarz jest zaczytany do granic możliwości, bo
wędruje po rodzinie, żeby wzbudzać kolejne zachwyty. Autorka kupiła mnie na
zawsze tym, w jaki sposób portretuje swoje bohaterki. Dogłębnie, trafnie i
dobitnie, a jednak potrafi wzbudzić w czytelniku tę nutkę tajemniczości, zasiać
niepokój o to czy my aby prawidłowo rozgryźliśmy owego bohatera? Czy autorka
czasem nie wodzi nas za nos? Nie mogłam się doczekać kolejnej książki Ałbeny i
po cichu miałam nadzieję, że i w Locie
nisko nas ziemią znajdę to coś, co sprawiło, że zauroczył mnie styl
pisarki. Już po pierwszych stronach nie miałam żadnych wątpliwości. To jest to!
Odetchnęłam i spokojnie zabrałam się do lektury…
Weronika Przybyszewska będąc dziewczynką, a potem młodą kobietą niczym się nie
wyróżniała, nigdy nie wzbiła się ponad przeciętność. To mogłoby przynieść
nieszczęście, sprawić, że zostałaby zauważona. Nie tego przecież uczyli ją
rodzice. Ojciec tolerował tylko to, co było nijakie, blade i nie rzucało się w
oczy. Takimi ludźmi się otaczał i było mu z tym dobrze. Takiego sposobu na życie
pragnął też dla swojej córki. Matka Weroniki wzbudza złość od samego początku.
Jest po prostu głupia. Nie ma za grosz matczynych uczuć, robi to, co musi i nic
ponad to. Stoi w cieniu ojca i słucha go bezgranicznie. Pewnie dlatego, że sama
nie potrafiłaby podjąć żadnej decyzji. Wydawać
by się mogło, że dziecko wychowujące się w takiej rodzinie jest skazane na
podobną nijakość. Ale Weronika mimo
kiepskich genów jest dziewczynką, kobietą mocno stąpającą po ziemi. Jej
marzeniem od zawsze była praca z dziećmi i z determinacją dąży do osiągnięcia
celu. Zaczyna pracę w przedszkolu i choć nadal mieszka z rodzicami, przed
którymi musi udawać, czuje się szczęśliwa.
Pełnię tego uczucia daje jej małżeństwo ze Sławkiem. Młodzi prawie zupełnie odcinają się od
rodziców Weroniki, choć i tak nie można powiedzieć, że kiedykolwiek łączyły ich
jakieś głębsze relacje. Jedyne co kobieta otrzymała od nich to pętające ją
nici, które nie pozwalały jej rozwinąć skrzydeł. Jak dobrze, że miała na tyle
siły żeby się zbuntować i, że poznała Sławka. Do szczęścia młodym brakuje już
tylko dziecka. Niestety nie dane im będzie cieszyć się swoim potomkiem. Lata
starań nie przynoszą żadnych efektów, a kres wszystkiemu kładzie śmierć Sławka,
który ginie potrącony przez pijanego kierowcę.
Czy można sobie
wyobrazić ból kobiety, która traci wszystko, co tak naprawdę w życiu kochała?
Męża, który był wsparciem, celem, miłością, kochankiem i przyszłym ojcem. Nie
można, chyba, że jest się dokładnie w takiej samej sytuacji. Kobieta zamyka się w swoim świecie, w
przeszłości i nie dopuszcza do siebie tragicznej prawdy. Aż chce się krzyczeć:
Weronika, dasz radę! Radziłaś sobie z okropnymi rodzicami przez tyle lat,
jesteś silna, wyjdziesz z tego, zobacz słońce nadal świeci! Wiadomo czas leczy
rany, ale nie tam, gdzie ktoś pielęgnuje swój ból o każdego dnia go podsyca.
Czy Weronika będzie w stanie zbudować sobie nowy świat? Czy ona w ogóle tego chce?
Tego wam oczywiście
nie zdradzę, ale powiem, że tutaj dopiero powieść tak naprawdę się zaczyna i
nabiera tajemniczości, która trzyma w napięciu aż do samego końca. Weronika zapragnie być kochana, znaczyć dla
kogoś wszystko, być niezastąpioną. Przez jej życie przewinie się cała plejada
przedziwnych często przypadkowych osób. Od tego momentu zaczęło we mnie wrzeć.
Zaczęłam się zastanawiać, co jest grane? Czy to jakaś farsa? Do czego dąży
autorka. Co tu do jasnej ciasnej robią ci wszyscy ludzie! A potem dopada mnie
śmiech i znajome uczucie, którego doświadczyłam przy lekturze „Olśnień…” No
tak, tylko Ałbena Grabowska potrafi tak namieszać w głowie. O ile tam sytuacja
była nieco bardziej klarowna, to tutaj czułam się wodzona za nos. Autorka do
końca nie pozwoliła mi mieć pewności co do tego, jak potoczy się życie
Weroniki, co siedzi w jej pełnej bólu głowie. Cudowne uczucie.
Książka napisana jest
z iście neurologiczną precyzją. Tysiące słów stworzonych ręką pisarki trafia bezbłędnie w swoje miejsce tak, aby powstała kompletnie przemyślana całość. Nie ma nic, co można by
nazwać zbędnym. Nawet obszerne opisy, duża ilość bohaterów i wątków, które
początkowo mogą sprawić wrażenie plątaniny, na końcu stają się całkowicie zrozumiałym
zabiegiem. A już sama charakterystyka postaci, to dla mnie majstersztyk. Autorka
potrafi opowiadać przez kilkadziesiąt stron o swoim bohaterze i choć zdaje nam
się, że niemal siedzimy w jego głowie i wiemy już wszystko, w rezultacie
okazuje się, że tak naprawdę wiemy niewiele.
Lot
nisko nad ziemią to doskonałe studium cierpiącej kobiety,
które dotyka tych najbardziej intymnych spraw, dziejących się nie na zewnątrz,
ale w głowie. To zadziwiające, jak psychika ludzka potrafi bronić się przed
cierpieniem, wypierając je, bądź potęgując, co może prowadzić do
autodestrukcji. Ogromną rolę gra tu też
rodzina. Kiepska rodzina powiedzmy sobie szczerze. Taka, która nie ma do przekazanie
dziecku nic wartościowego (jedynym celem kobiety jest rodzenie dzieci), ta,
która jednak męczy i dręczy przez całe życie, bo zostawia nieuleczalne blizny. Rodzina,
która na pierwszy rzut oka jest całkiem normalna, jak większość. Wystarczy jednak
otworzyć pierwsze lepsze drzwi, aby poczuć przerażenie, złość i niesmak.
Nową książkę Ałbeny
Grabowskiej, powinno czytać się powoli, w wieczornym zaciszu domowym. Tylko
wtedy byłam w stanie odczuć ją w pełni, a emocje wprost szalały. To powieść,
która długo nie pozwoliła mi spać spokojnie. Dopiero dziś po kilku dniach od
lektury, była w stanie zebrać myśli (choć jeszcze nie do końca) i napisać tych
kilka zdań. Nie liczcie na jednoznaczne zakończenie. Nie będzie tak łatwo, bo i
tematyka nie pozwala na zdecydowane rozstrzygnięcie. Jest trudno i jest
pięknie.
Polecam!
Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zwierciadło