Znaki szczególne - Paulina Wilk
Autor: Paulina Wilk
Tytuł: Znaki szczególne
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 300
Oprawa: miękka ze skrzydełkiem
Pierwsza
autobiografia pokolenia urodzonych około 1980 roku – dzieci polskiej
transformacji. To zdanie z okładki oraz sam tytuł Znaki szczególne, zachęciły mnie do
sięgnięcia po najnowszą książkę Pauliny Wilk. Spodziewałam się interesującego
podsumowania, tego, że czytając odnajdę tam siebie i swoich rówieśników,
zwolnię nieco i zastanowię się nad minionymi czasami, w których przyszło mi
dorastać. Niestety nie do końca tak się
stało. Byłam przede wszystkim zdziwiona, że autorka, która jest tylko dwa lata
starsza ode mnie, zdaje się, że dorastała w znacznie różniącym się od mojego
świecie. Mogę policzyć na palcach jednej
ręki momenty, kiedy z sentymentalnym uśmiechem, bądź też smutkiem kiwałam głową
na znak porozumienia pokoleniowego. Resztą byłam raczej zdziwiona i za nic w
świecie nie mogę się identyfikować z tym, co pisze autorka.
Paulina Wilk używając
ciągle zaimka my niejako wrzuca nas
trochę do jednego wora, mianując dziećmi polskiej transformacji, pokoleniem,
które zachłyśnięte możliwościami danymi nam przez Unię Europejską, goniące
wciąż do przodu, żeby się wybić, dołączyć do reszty krajów wspólnoty i nie być
na szarym końcu. Pokoleniem, które owszem, otrzymało niepowtarzalną szansę
przebicia się przez szare mury i dołączenie do grona najlepszych. Wiele lat
zacofania spowodowało jednak, że musieliśmy się namęczyć, żeby osiągnąć
zadowalający nas poziom. W tej pogoni za wolnością, szczęściem, karierą i
pieniądzem zgubiliśmy wszystkie te wartości, które w ostatnim momencie przed
transformacją zdążyli przekazać nam rodzice. Już wkrótce bowiem przestali być
dla nas autorytetami. Dlaczego? Nie gonili tak jak my? Nie ścigali się, bo nie
rozumieli po co? Wyścig szczurów zostawili nam, dzieciom. Nie mogli wygrać z
szeroko otwartymi dla nas drzwiami przemian, wolnej Europy. I choć do pewnych
rzeczy musieli się przystosować, nauczyć, to ciągle pozostają daleko w tyle,
tracąc w naszych oczach. Nie potrafimy się przywiązać do niczego i nikogo, bo
wszystko mamy i możemy mieć. Wystarczy pełna plastikowa karta, która wiąże nas
na stałe i wymusza regularne, choć nielubiane spotkania z przedstawicielami
banków. Autorka nie krytykuje tego, że
niewątpliwie dostaliśmy wielką szansę od losu, dzięki czemu żyje się nam dużo
łatwiej. Mamy możliwość zwiedzania świata, pracowania w ciekawych miejscach,
uczenia się języków. Wszystko to jednak dosyć blado wypada przy niemal gloryfikowanym
przez P. Wilk PRL-owskim dzieciństwie. Gdzież bowiem te czasy, kiedy biegaliśmy w
jednakowych ciuchach z chińskiego transportu i dzieliliśmy się każdą zabawką w
piaskownicy? Gdzie radość ze znalezionych w śmietniku puszek po gazowanych
napojach, o których smaku mogliśmy pomarzyć? Tylko wtedy smak świątecznej
pomarańczy był tak intensywny, a wyczekany arbuz z Bułgarii stanowił słodycz,
której dziś już brak. Na podwórku grało się w gumę jedną gumą i grało w piłkę,
która choć miała swojego właściciela, to jednak należała do wszystkich. Czy
rzeczywiście jest tak, jak pisze autorka?
Używając ciągle
nieszczęsnego zaimka my Paulina Wilk
stwierdza, że dopiero teraz, kiedy mamy już niemal wszystko, nie czujemy kompleksów
w stosunku do innych członków Europy, zamieniliśmy przyjaciół i rodzinę na
elektroniczne gadżety, (nasze dzieci również tylko w taki sposób potrafią się
bawić) jesteśmy gotowi przystanąć i tupnąć nogą przyznając, że całe nasze
pokolenie zniewolone przez dobrobyt i zachłyśnięte możliwościami nie ma już nic
wspólnego z tym, o czym marzyliśmy ryjąc kolejne słówka z angielskiego.
Wracając do moich
początkowych rozważań nie mogę zgodzić się z wieloma poglądami autorki. Tym
bardziej irytuje mnie fakt, że zostałam zakwalifikowana do grupy poprzez
wspomniane my. Wydaje mi się, że w
tak mocno subiektywnych rozważaniach autorka powinna pozostać przy zwykłym ja. Owszem również uważam, że idziemy w
złym kierunku, że więzi rodzinne i przyjacielskie giną w natłoku codziennych
zajęć, a często zastępują je sporadyczne kontakty w sieci. To fakt, że coraz rzadziej wpuszczamy do
swoich kredytowych mieszkań ludzi z krwi i kości, wymawiając się brakiem czasu
i zmęczeniem po ciągłej walce o przetrwanie w pracy. Nie mogę się jednak utożsamiać
z resztą poglądów, których jest zdecydowanie więcej. Jako mała dziewczynka
doskonale pamiętam kłótnie w piaskownicy o foremki i zazdrosne spojrzenia
koleżanek na dziewczynki, które mamy ubierały w chińskie sukienki. Nie
chodziliśmy na tory sprawdzać wytrzymałości monet, bo po pierwsze zwyczajnie
było ich nam szkoda, a po drugie wiedzieliśmy, że każda taka wycieczka skończy się
laniem, bądź karą. Nie myśleliśmy wcale o polityce, a i rodzice zdaje się
trzymali nas od niej z daleka. Jedyne co pamiętam, to fakt, że również było mi
wstyd za Wałęsę, kiedy to podczas swojej prezydentury używał prostackiego
słownictwa. Podobne jak autorka zbierałam z bratem puszki i zachwycałam się
teledyskami w MTV, ale nie jeździłam na zagraniczne wycieczki i wtedy jeszcze
nawet nie śmiałam o tym marzyć. Tak, czasy PRL-u wspominam dobrze, bo byłam
mała i żadne poważne sprawy mnie nie dotyczyły. Niezapomniane będą dla mnie
wielkie spędy rodzinne organizowane spontanicznie, w każdy weekend. Nie było telefonu
i nikt się wcześniej nie zapowiadał, ale też nikt się nie gniewał
niezapowiedzianą wizytą. Nikt też nie przejmował się, że nie ma co postawić na
stół. Piekło się szybko ciasto kryzysowe, bądź biegło do cukierni po wuzetki.
Zwykle też ktoś, kto wpadał przynosił coś ze sobą i już. Do tego pyszna woda z
syfonu, muzyka i niezapomniane roześmiane twarze, które oglądam już tylko na
starych zdjęciach. Tutaj muszę przyznać
autorce rację, że choć ludzie mieli mało, potrafili się wszystkim cieszyć. Dziś
mamy wiele, ale nie jest to do końca nasze. Za wszystko płacimy plastikiem,
którego możliwości się kiedyś skończą. Może stąd ten brak uśmiechu? Zdajemy
sobie sprawę, że nasza wolność jest tylko pozorna. Większość z nas jest bowiem
uwiązana do końca życia kredytami za mieszkania i domy, które niechybnie
przyjdzie spłacać jeszcze naszym dzieciom. Czy nasze sfrustrowanie nie staje
się przez to zrozumiałe? Paulina Wilk krytykuje takie przywiązania kredytowe,
choć właściwie nie bardzo ma do tego prawo, bo sama otrzymała mieszkanie w
prezencie od rodziców.
Nie jestem w stanie
zidentyfikować się z pokoleniem opisywanym przez autorkę, choć niewątpliwie do
niego należę. Myślę, że duży wpływ mają na to środowisko i miejsce, w którym
się dorasta, wartości, jakie wynosi się z domu, a nie tylko sam system. Moje
dziecko codzienne bawi się w piaskownicy, a choć doskonale wie, do czego służy
komputer i konsola do gier nie jest jakoś specjalnie zainteresowane spędzaniem
wolnego czasu z tymi gadżetami. Coś tu jednak zgrzyta i to mocno i choć nie mogę
odmówić Paulinie Wilk doskonałego zmysłu obserwacji i poniekąd bardzo ciekawego
podsumowania, to jednak nie wiem, czy książka powinna ukazać się pod szumnym
podtytułem Pierwsza autobiografia
urodzonych około 1980 roku – dzieci polskiej transformacji.
Za książkę serdecznie dziękuję Księgarni Matras
Bez przerysowania i generalizacji powstałabym rozprawa naukowa, dlatego nie stanowi to dla mnie problemu i na pewno przeczytam. Już od bardzo dawna jest na mojej liście i chyba żadna recenzja mnie nie zniechęci :)
OdpowiedzUsuńJoanno, to dobrze, bo moim cele wcale nie było zniechęcić nikogo. Wyraźnie napisałam w recenzji, że książka jest interesująca, a zarzucam jej to, że nie utożsamiam się z pokoleniem opisanym przez autorkę, które powinno być moje. Tylko na tym planie mi zgrzyta :)
UsuńBardzo ciekawa recenzja. Niestety, czasy PRL-u nie do końca są mi znane, ale pod kilkoma względami chciałabym właśnie żyć w tych latach. Z jednej strony, wszystko było trudniej zdobyć, ale z drugiej, człowiek przynajmniej potrafił w pełni wokół siebie docenić to, co posiada.
OdpowiedzUsuńNo i właśnie o to chodzi:) W tej książce widzę zdecydowaną przychylność PRL-owi, a dla mnie szala stoi gdzieś pośrodku
UsuńCiekawa krytyka...Śledzę książkę od samego początku. Widzę, że zaczyna się robić kontrowersyjnie... Z pewnością dotrę do tej książki i skonfrontuję... Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńOlu, daj znać jak tylko przeczytasz. Jestem ciekawa innych opinii. Książka napisana jest dobrze, ale ja nie widzę siebie w tym "my" autorki, a przynajmniej nie do końca.
UsuńCo osoba to inne zdanie. Jakiś czas temu na jednym z blogów przeczytałam chwalebną recenzję tej książki. Zaintrygowała mnie, ale jakoś mi w międzyczasie inne pozycje zaprzątnęły uwagę i w końcu jeszcze jej nie przeczytałam. Teraz po zapoznaniu się z Twoją recenzją - moje emocje wobec niej bardzo opadły, ale jeszcze tli się mała iskierka chęci...
OdpowiedzUsuńAga, przeczytaj. Moja recenzja wcale nie krytykuje książki. Napisałam jedynie, że nie utożsamiam się z "my" autorki. Pozycja to jednak ciekawa, ze względu na publicystyczny ton i próbę podsumowania pokolenia 80
UsuńTakie książki pisane są przez pryzmat osobistych doświadczeń - to jest ta warstwa, którą lubię. Kiedyś sprawdzę, jak doświadczenia autorki pokrywają się z moimi.
OdpowiedzUsuń