Ostatnia arystokratka - Evžen Boček
Autor: Evžen Boček
Tytuł: Ostatnia arystokratka
Tłumaczenie: Mirosław Śmigielski
Wydawnictwo: Stara Szkoła
Liczba stron: 254
Oprawa: miękka
Króluje u mnie
ostatnio literatura czeska. Jeszcze nie do końca ochłonęłam po Boginiach z Žitkovej, a tu już na
tapecie Ostatnia arystokratka Evžena
Bočka. Dzięki temu jednak, odczułam niesamowity kontrast między utworami i
różnorodność prozy naszych sąsiadów. Pierwsza książka wstrząsnęła ogromnie moim
jestestwem, podczas lektury tej drugiej zaś trzęsłam się ze śmiechu i to
śmiechu czystego, niczym nieskrępowanego.
Wcale się nie dziwię, że Ostatnia
arystokratka została okrzyknięta najzabawniejszą książką roku i do tej pory
sprzedała się w 70 000 egzemplarzy. Już dawno nie czytałam nic równie komicznego,
co powodowałoby tak niepohamowane wybuchy śmiechu… A wierzcie mi, Evžen Boček
nie oszczędzi was nawet na chwilę aby dać wytchnąć wyczerpanym mięśniom
brzucha. Od pierwszej do ostatniej strony nie możesz przestać się śmiać,
jeszcze gorzej, kiedy ktoś ma bujną wyobraźnię i przed oczami stają mu
wszystkie niezwykłe wydarzenia mające miejsce na Zamku u Kostków… Wchodzisz w
to? A zatem trzymaj się mocno za brzuch!
Kostkowie są
potomkami arystokracji czeskiej i właścicielami Zamku. Kiedy tylko udaje im się
odzyskać rodzinną posiadłość decydują się opuścić bezpieczne gniazdko w Ameryce
i wyruszyć na podbój Czech. Jazda bez trzymanki zaczyna się już podczas
podróży. Żeby przewieść do domu zmarłych przodków w urnach, Kostkowie ponoszą
kolosalne koszty, gdyż pomysł przewiezienia ich w paczkach po orzeszkach spalił
na panewce. W konsekwencji stają przed bramą zamku goli i weseli. Ich celem
będzie więc od tej pory próba zarobienia pieniędzy na turystach zwiedzających
zamek. Nie będzie to takie łatwe biorąc pod uwagę fakt, że Kostkowie zastali na
włościach trzech oryginalnych pracowników…
Kasztelan Józef - myślami
przebywa wciąż w XIX wiecznych realiach, choć doskonale pamięta traumatyczne
przeżycie, jakim był dla niego ślub Heleny Vondráčkovej zorganizowany na
Kostce. Jego jedynym zajęciem jest paradowanie w brudnym szlafroku i wymyślanie
sposobów na to, jak zamknąć na cztery spusty zamek przed muflonami – czytaj
turystami. Niezgorzej od niego ma się również ogrodnik pan Spock, który jest niepohamowanym
hipochondrykiem wymyślającym na poczekaniu absurdalne piosenki wpadające w ucho
całej rodzinie. Jest jeszcze kucharka i sprzątaczka pani Cicha. Jej marzeniem
jest znaleźć się już w domu starców, bo jak sama twierdzi, ma dość sprzątania i
pieczenia tłustych kaczek dla turystów. Na
szczęście z odsieczą przybywa Milada, zaradna bizneswoman, mająca setki
pomysłów na to, jak przyciągnąć na zamek turystów i tym samym zarobić na jego
utrzymanie.
Arystokracja
(notabene nielubiana przez Czechów) nie może zhańbić się zwykłą pracą, rodzina
Kostów pozwala kierować sobą niczym marionetkami na sznurkach trzymanych w
rękach Milady i pokazując swój „kunszt aktorski” zarabia na rodzinnym
świniobiciu, kolacji świątecznej i zwiedzaniu zamkowych katakumb zorganizowanych
specjalnie dla turystów. Czy jednak ci ostatni wytrzymają niechęć kasztelana
Józefa, wulgarne słownictwo wiecznie nabzdryngolonej pani Cichej, czy
fantastyczne choroby pana Spocka? Zresztą Kostkowie nie pozostają wcale z tyłu.
Franciszek Kostka – mąż i ojciec popada w paranoję i spędza czas na rozliczaniu
finansowych grzeszków swoich przodków, przez których teraz musi brać udział w
tym całym cyrku. Matka – zakochana do reszty w księżnej Dianie, bo jak
przystało na arystokratkę musi brać przykład z samej góry. Są jeszcze dwa psy,
koza, owce i konie, trochę wypchanych dzików i śmierdzący Jaruś…
Temu wszystkiemu z
dystansem zaś przygląda się najmłodsza z rodu Kostków – Maria. To dzięki jej
dziennikowi poznajemy perypetie nietuzinkowej ferajny. Maria nie ma lekko, co tu dużo mówić. Jest
trzecią Marią w historii rodu. Obie jej poprzedniczki nie dożyły dwudziestu
lat. Współczesna Maria nie jest jakoś
specjalnie przesądna, ale wszyscy wróżą jej podobną „karierę” widząc w tym
jednocześnie doskonały chwyt marketingowy na turystów. Dziewczyna jest nad wyraz ugodowa i ze
stoickim spokojem przyjmuje nawet najbardziej niestworzone wybryki mieszkańców
zamku. Odniosłam wrażenie, że nic jej nie rusza, no może poza Deniską – córką
podejrzanego prawnika, który nie wiedzieć czemu finansuje pobyt Kostków w
Czechach. Niemal na zimno relacjonuje
absurdalne zachowania swoich rodziców i służby, komentując wszystko w taki
sposób, że czytelnik wypłakuje oczy… ze śmiechu. Z minuty na minutę specyficzny
humor kumuluje się do granic wytrzymałości, ale co uważam za ogromnie osiągnięcie
Evžena Bočka, nigdy nie przekracza cienkiej granicy, po której stąpa. Ostatnia arystokratka naszpikowana jest
świetnym żartem sytuacyjnym, ironią i nutką kpiny. Mam wrażenie, że autor posuwając
się do swego rodzaju groteski, uwydatniając absurdalne zachowania świeżo
upieczonej szlachty sam nieźle się bawił. Nie wiem, czy tak doskonale bawił się
tłumacz Mirosław Śmigielski, który musiał przełożyć na polski tę kipiącą od
mocnego żartu powieść, ale bez wątpienia udało mu się oddać specyficzny humor
naszych sąsiadów.
Nie będę doszukiwać
się w Ostatniej arystokratce wielkiej
głębi i ukrytych sensów, bo wydaje mi się, że ich tam po prostu nie ma. Śmiem twierdzić,
że Evžen Boček stworzył swoje dzieło, po to, aby dać czytelnikowi czystą,
niczym niezmąconą rozrywkę i niesamowitą frajdę. Wbrew pozorom musi to być
piekielnie trudne w dzisiejszych czasach (pisał tę powieść 8 lat). Zdecydowanie łatwiej wzbudzić w nas (szczególnie
Polakach) łzy wzruszenia niż niepohamowany śmiech. Prym w powieści wiodą przede
wszystkim mocno zarysowani - żeby nie powiedzieć przerysowani bohaterowie. To
oni dzięki swoim absurdalnym zachowaniom są tak niezwykle zabawni. Oczywiście środowisko zamkowe, w którym się
obracają, problemy, obowiązki i powinności tzw. arystokracji dodają
niesamowitego smaczku, szczególnie, że realia opisane w książce nie są wyssane
z palca. Nie kto inny, jak Evžen Boček jest kasztelanem zamku gdzieś na
Morawach i kto wie, cóż z tego co podpatrzył i opisał w Ostatniej arystokratce jest wytworem jego wyobraźni, a co czystą
prawdą?
Na koniec, mam dla
was jeszcze jedną małą radę. Nie czytajcie tej książki w miejscach publicznych.
Moja lektura Ostatniej arystokratki w
miejskim autobusie zakończyła się ukradkowymi spojrzeniami, uniesionymi brwiami
i charakterystycznymi chrząknięciami. Niestety wszystkie te zachowania ludzi
podróżujących ze mną tylko dolały oliwy do ognia i nie byłam już w stanie
dłużej tłumić śmiechu…
Za książkę serdecznie dziękuję Mirosławowi Śmigielskiemu z wydawnictwa Stara Szkoła
Recenzja ukazała się na portalu www.novinka.pl
Książka mnie zainteresowała, może kiedyś po nią sięgnę. :-)
OdpowiedzUsuńdawno nie płakałam przy czytaniu...oczywiscie ze śmiechu,łzy się lały a ciałem wstrząsały spazmy...naprawdę warto ,tylko mąż się dziwnie na mnie patrzył hahaha
OdpowiedzUsuń