Dowód osobisty - Petr Šabach




Autor: Petr Šabach 
Wydawnictwo: Afera
Tłumaczenie: Julia Różewicz
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 216
Oprawa: twarda


Miałam ostatnio dosyć długą przerwę w czytaniu literatury czeskiej. Zresztą nie tylko czeskiej. Dorosłej:). Brakowało mi tego. Z chęcią sięgnęłam po nowego Petra Šabacha i już po pierwszych stronach poczułam, że jestem u siebie, w swoich klimatach. Autor ma swój styl, którego nie da się podrobić. Czytając w ciemno, wiedziałabym, że to Šabach. Gawęda, świetny humor, a w tle zawsze ważne tematy.

Dowód osobisty, tym razem wokół tego nieszczęsnego dokumentu toczy się cała opowieść. W Czechach dowód osobisty dostaje się w wieku piętnastu lat. Teraz młodym może w niczym to nie przeszkadza, natomiast w latach sześćdziesiątych, od których zaczyna się akcja powieści nie był to pożądany dokument. Nie dawał dzisiejszej swobody, a jedynie stanowił narzędzie do kontrolowania przez władze i poniżania. Wszędzie i o każdej porze można było usłyszeć znienawidzone „dowód!”.

Grupa młodych chłopaków dostaje nieszczęsne dokumenty i od tej pory zaczyna się ich walka z systemem. Taki młodzieńczy bunt, może nie do końca świadomych ludzi, którzy chcieliby po prostu móc swobodnie korzystać z przywilejów młodości. I też korzystają na swój sposób, brylując między sadem, a knajpami, często popadając w tarapaty. Oj nie lubią się chłopaki z policją, bardzo nie lubią.

Autor opowiada historie przy piwie niczym wytrawny gawędziarz. I jak to przy piwie, często jest wesoło, rubasznie i nostalgicznie. Bywa też bardzo poważnie, a czasami wręcz przerażająco. Šabach ma niezwykłą zdolność poruszania trudnych tematów w taki sposób, że nie wiemy, kiedy i czego można się spodziewać. Opowiada, kpi, obśmiewa, gawędzi a potem wali z grubej rury takimi scenami, że człowiek musi odłożyć książkę na dobre kilka minut.
Boki można zrywać, kiedy czytamy o sposobach wymigania się od wojska, aż tu nagle jeden z chłopaków wpadł na głupi pomysł przeziębienia sobie nerek. Kończy się to tragicznie. I tak jest za każdym razem. Najpierw śmiech, potem przerażenie. A wszystko opowiedziane spokojnie, niemal bez emocji. Ot wspomnienia po wielu latach, kiedy napięcie już zeszło, a może nigdy go tak naprawdę nie było?

Anegdoty przy piwie, ekscesy bandy długowłosych chłopaków - fanów bigbitu, wyjazdy na stopa na koncerty i zloty, poezja kolegi Aleša (brawo Julia Różewicz!) przeradzają się w bardziej tragiczne opisy zmagań dorosłych już mężczyzn z policją i z całym systemem politycznym Czechosłowacji i późniejszych Czech. Nie brak wstrząsających relacji z zamieszek w roku 68. Bezprawne aresztowania i katowanie przypadkowych ludzi. Robi wrażenie. Ale Šabach nie pozwala czytelnikowi na łzy, szybko przechodząc do wesołych anegdotek. Moim hitem są sceny kręcenia filmu, podczas których przypadkowi, podstarzali bigbitowcy rzucają w policję pomidorami. Oj wyżyły się ludziska za wszystkie doznane krzywdy:).

Bardzo gorzko robi się na samym końcu, kiedy bohaterom przyjdzie oglądać swoje teczki, z których jasno wynika, że nie wszyscy kumple grali fair.  

Czesi zgodnie orzekli, że Dowód osobisty jest najpoważniejszą (jak do tej pory) książką Petra Šabacha i ja się z tym całkowicie zgadzam. To taka słodko-gorzka opowieść o poszukiwaniu wolności tam gdzie jej nie ma, dążeniu do niej za wszelką cenę, o dojrzewaniu w trudnych czasach socjalizmu, kiedy zwykły człowiek nie znaczył zbyt wiele. Autor pokazał nam Czechosłowację i Czechy widziane oczami młodych chłopaków, a potem dorosłych mężczyzn, mających ciągle ten rubaszny błysk w oku, którego nie wypleni żadna władza. Mimo złych doświadczeń i rozczarowań oni nadal potrafią siedzieć przy piwku i gawędzić. Jak to Czesi. Jak to Šabach. Cały szkopuł w tym, żeby wiedzieć, z kim się stuknąć kufelkiem.

Czujecie się zachęceni do przeczytania Dowodu osobistego? Bardzo słusznie. A na koniec kilka spraw technicznych. Po pierwsze z tyłu książeczki znajdziecie wykaz hitów muzycznych, które przewinęły się przez powieść. Polecam wynaleźć je na YouTube i słuchać i czytać jednocześnie. Nastrój gwarantowany. Po drugie przygotujcie sobie notesiki do spisania ilustracji lirycznych Aleša Kovandy. Bez sensu tak ciągle kartkować książkę, a zapewniam was, że będziecie chcieli do nich wrócić, może przeczytać znajomym na imprezie? Tutaj ukłony w stronę Julii Różewicz. Nie znam czeskiego, ale mam wrażenie, że w przypadku tego języka połową sukcesu jest dobry tłumacz. My mamy doskonałego, więc możemy być spokojni. Chciałam przytoczyć tu kilka wierszyków, ale po namyśle stwierdziłam, że nie. Przeczytajcie sami. Będzie większa radocha. Zobaczycie:)


1 komentarze:

  1. Rewelacyjnie bawiłam się czytając tę książkę, choć z drugiej strony skłoniła mnie do odświeżenia wielu wspomnień z dzieciństwa i wczesnej młodości. Fantastyczna propozycja czytelnicza. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz swój ślad