NIKT NIE WIDZIAŁ, NIKT NIE SŁYSZAŁ - MAŁGORZATA WARDA


Książkę Małgorzaty Wardy przeczytałam już kilka dni temu, ale musiałam sobie wszystkie wrażenia i myśli poukładać w głowie, zanim zasiadłam do recenzji. Pierwsze głosy na temat tej powieści psychologiczno – obyczajowej, jakie miałam okazję przeczytać, nie były zbyt pochlebne.  Pani B. Darska w „Nowych książkach” dosyć mocno skrytykowała M. Wardę, za rzekome „przywiązanie do szablonu”*, którym autorka ma się posługiwać przy tworzeniu każdej nowej powieści. W moim przypadku sprawa była jasna: nie czytałam jeszcze żadnej książki tej autorki, dlatego bez uprzedzeń po nią sięgnęłam. Nijak nie mogę się oczywiście wypowiedzieć na temat wyżej wymienianej szablonowości, bo jak już wspominałam to mój debiut jeśli chodzi o M. Wardę, natomiast z czystym sumieniem stwierdzam, że książka jest bardzo dobra. Wciągnęła mnie już od samego początku, chociaż bałam się tematyki zaginięć i porwań ze względu na swoją wrażliwość. Całkiem niepotrzebnie. Oczywiście są tu momenty, w których coś łapało mnie za gardło, ale jakoś dałam radę i szczęśliwie dobrnęłam do końca. 
Czytając tę powieść poznajemy historie trzech kobiet. Pierwsze są siostry: Lena i Sara oraz ich ojciec. Tworzą niepełną rodzinę (matka zostawiła ich, gdy Sara była malutka), która przemieszcza się z miejsca na miejsce, wraz za kolejnymi przyjaciółkami ojca. W końcu trafiają na gdyńskie blokowisko, gdzie pewnego dnia siedmioletnia Sara znika bez śladu. Lena i jej ojciec od dwudziestu lat prowadzą bezskuteczne poszukiwania. Dla nich czas się zatrzymał.  Ojciec ciągle tkwi na gdyńskim osiedlu, a starsza córka od lat pozuje studentom ASP okłamując wszystkich oraz samą siebie, że to co robi jest dobre. Chce ukarać samą siebie, za to, że feralnego dnia, nie chciała pójść z Sarą na podwórko. Wiedziała, że gdyby nie jej lenistwo, siostrze nic by się nie stało.
Druga równolegle opowiadana historia ( kolejne rozdziały nazywane są imionami bohaterek) to opowieść Agnieszki. Dziewczyny o niepewnej tożsamości. Od małego wychowywała ją Miriam przyjaciółka matki (jak się później okazuje, nie była żadną przyjaciółką, tylko obcą kobietą wynajętą i opłacaną do tego celu). Dziewczyna nie zna swego ojca, nie wie też dlaczego matka oddała ją na wychowanie i tylko sporadycznie przyjeżdżała w odwiedziny. Jako mała dziewczynka, nie potrafiła tego zrozumieć i codziennie czekała na swoją mamusię. My poznajemy ją już jako dorosłą kobietę, która bezskutecznie próbuje zapomnieć o przeszłości i poukładać sobie życie. Matka zabrała ją do siebie, do Paryża, gdzie Agnieszka robi karierę jako piosenkarka. Ciągle jednak czuje jakby była kimś innym niż jest. Dowiaduje się także, że matka jest ciężko chora psychicznie i ciągle popada w stany depresyjne. Dziewczyna zaczyna składać fragmenty układanki swego życia w całość. Przypomina sobie fakt, że kiedy trafiła do Miriam, wszyscy w szkole śmiali się z tego, że mama zafarbowała jej włosy. Ciągle ma wizje siebie jako małej dziewczynki bawiącej się na placu zabaw, która jednak jest jakby z innej bajki…
Monika Litwin to trzecia z bohaterek tej powieści. Kobieta zostaje znaleziona na plaży w Łebie. Jest wychudzona, przerażona i posiniaczona. Okazuje się, że Monika to dziewczyna, która zaginęła kilkanaście lat temu (M. Warda wykorzystała tutaj głośną historię Natashy Campush). Przez ten czas była przetrzymywana w piwnicy przez człowieka o nazwisku Nowak. Kobieta cierpi na „syndrom wiedeński”, który objawia się w niezwykłej więzi ofiary z porywaczem. Monika Litwin po prostu tylko w piwnicy u Nowaka czuła się bezpiecznie. Po wyjściu z „więzienia”, nie potrafi poradzić sobie z wolnością.  Dziewczyna opowiada policji, że przed nią w piwnicy mieszkała jeszcze inna dziewczynka o czarnych włosach… I mniej więcej w tym miejscu cała moja teoria dotycząca rozwikłania tajemnicy Sary legła w gruzach.  Dotąd bowiem ułożyłam sobie już zgrabną teorię o tym, jak to Agnieszka okazuje się być zaginioną Sarą i może nie od razu, ale jakoś wszystko znajduje swoje szczęśliwe zakończenie. O naiwności moja! Nic bardziej mylnego, ale myślę, że nie tylko ja dałam się M. Wardzie wystrychnąć na dudka. Autorka bowiem wodzi nas za nos, myli tropy na tyle skutecznie, że czasami wręcz wpadałam w złość. To była bardzo męcząca, ale jakże ciekawa lektura. Kiedy dobrnęłam do zakończenia, opadłam na fotel jak przekłuty balon. Rzadko miewam takie stany podczas czytania, więc przyznaję, że książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Z wiadomych powodów nie napiszę jak powieść się zakończyła, nie będę też zdradzać więcej szczegółów.  Zachęcę wszystkich jednak słowami J. L.Wiśniewskiego, że jest to książka, której warto podarować swój czas.
*Nowe książki, nr 3/2011, s. 26.

TYTUŁ: NIKT NIE WIDZIAŁ, NIKT NIE SŁYSZAŁ
AUTOR: MAŁGORZATA WARDA
WYDAWNICTWO: ŚWIAT KSIĄŻKI
ROK WYDANIA: 2010



9 komentarze:

  1. Twoja recenzja brzmi bardzo zachęcająco, więc pewnie prędzej czy później się skuszę:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem sama czemu, ale książka mnie do siebie nie przyciąga. Może kiedyś po nią sięgnę, ale na pewno jeszcze nie przyszedł na to czas ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to specyficzny rodzaj literatury. Ja też długo się do niej zabierałam, ale nie żałuję:)

      Usuń
  3. Nie wiem czy czytałaś jej najnowszą pozycję "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele", jeśli nie to szczerze polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałam, ale oczywiście mam w planach:) pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
  4. Poluje na tę pozycję od jakiegoś czasu :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja czytałam rok temu. A dzisiaj widziałam, że autorka wrzuciła na swoim blogu sceny, których nie ma w powieści.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam i byłam bardzo nią oczarowana. Polecam również tej autorki "Środek lata" i jej debiutancką książkę "Dłonie". Jestem wielką fanką pani Małgosi:)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz swój ślad