Pożegnanie z Prowincją Katarzyny Enerlich

 bonito.pl/?utm_source=blog&utm_medium=banner&utm_campaign=julia_orzech

Autor: Katarzyna Enerlich
Tytuł: Prowincja pełna złudzeń
Wydawnictwo: MG
Liczba stron: 256
Oprawa: miękka
Rok wydania: 2015


Nie cierpię książek, które są ostatnimi częściami cyklu. Człowiek niby czeka na nie, a jednocześnie odsuwa moment rozpoczęcia lektury i przeciąga to czytanie do granic możliwości. Przynajmniej ja tak mam. Ciekawość zżera, ale cóż robić. Kolejnej części nie będzie, więc tę przyjemność trzeba sobie dawkować.

Z drugiej strony uwielbiam takie cykle, bo w zżywam się mocno z bohaterami, mam szansę lepiej ich poznać. Wiele się dzieje w takich książkach, bo wiadomo, że autor może się swobodnie rozpisać. No i ten dreszczyk emocji w oczekiwaniu na kolejną część.  Oczywiście do czasu, kiedy sięgam po ostatni tom. Wtedy odczuwam ekscytację, ale i smutek. Dziwne uczucie, które właśnie mnie ogarnęło, bo zamknęłam Prowincję pełną złudzeń Katarzyny Enerlich. Zamknęłam książkę i dopiero teraz do mnie dotarło, że kolejnej części już nie będzie.  I ja się na to oficjalnie nie zgadzam! Ja protestuję!

Ja wiem, że każdy cykl musi się kiedyś skończyć, żeby nie stał się męczący niczym kolejny odcinek Mody na sukces, ale w przypadku moich ulubionych książek dzieje się to stanowczo za szybko.
Cykl Prowincjonalny ma dla mnie bardzo szczególne znaczenie. Zaczęłam go czytać stawiając swoje pierwsze kroki w blogosferze, osobiście poznałam autorkę jeżdżąc na trzy spotkania, które odbywały się w okolicy. Jedno miało miejsce w mojej Kuźni i wtedy właśnie miałam przyjemność gościć Kasię u siebie w domu. To była krótka wizyta, której nigdy nie zapomnę. Dała mi radość, porządnego motywacyjnego kopa i wiarę w to, że marzenia się spełniają. Katarzyna Enerlich jest niezwykłą osobą, tak jak i niezwykłe są jej książki. Pełne dobrej energii, choć jej bohaterom często wiatr w oczy wieje. Ludmiła i jej patchworkowa rodzina muszą przejść wiele trudnych prób, zawirowań losu, tragedii. Ale wszystko po to, aby mocniej, intensywniej docenić szczęście, które przecież nadejdzie:

(…) czasami zamykają się drzwi, żeby mogły otworzyć się otworzyć wrota. Nie mogą być otwarte jednocześnie, bo zwyczajnie zrobi się przeciąg. A w przeciągu raczej nic dobrego nie powstanie. Tylko wiatr pusty zahula i tyle. (s. 228)

W ostatniej części Ludmiła powoli, powoli zawita do bezpiecznego portu. Nie od razu, bo przecież będzie się bronić przed chorobą Kermela, przed kolejnymi zawirowaniami. Sama przeszła już tyle, że nie ma ochoty fundować sobie i córce huśtawki emocjonalnej bycia z alkoholikiem.  Czuje się po raz kolejny zraniona i oszukana.  Pragnęła stabilizacji, szczęścia i radości z prostego, spokojnego życia u boku kochanego mężczyzny.  Początkowo ból nie pozwala jej dopuścić do siebie myśli, że powinna dać szansę człowiekowi, którego przecież kocha. Jej strach jest zrozumiały. Wszak dzięki pewnej Agnieszce (Kiedyś przy błękitnym księżycu) dobrze poznała „uroki” życia w rodzinie dotkniętej alkoholizmem.  Kiedy wreszcie dociera do niej to, że kocha i nie może pozwolić uciec miłości, może być już za późno. Koleje losu sprawiły, że Kermel znalazł się w bardzo trudnej sytuacji i w jego życiu nie ma teraz miejsca dla Ludmiły.  Kobieta jednak nie poddaje się. Walczy dzielnie, choć i ona powoli przestaje mieć nadzieję. Czasem jednak jedno spotkanie, jedno słowo i gest sprawiają, że wszystko nagle się zmienia, obraca o sto osiemdziesiąt stopni. A my tylko z niedowierzaniem kręcimy głową. Podczas jednej z zawodowych podróży na Opolszczyznę, Ludmiła spotyka pana Arthura Schultza, rzeźbiarza-amatora, który obdarowuje ją swoją bogatą historią.  Dzięki niemu okazuje się również, że świat jest bardzo, bardzo mały…

Uwielbiam historie ciekawych ludzi, które Katarzyna Enerlich wplata do swoich książek. To, że oparte są na autentycznych historiach tylko dodaje smaczku.  Dzięki temu zabiegowi czuję się, jak gdybym czytała równolegle dwie książki. Tym razem opowieści pana Arthura przybliżają czytelnikowi historię Śląska Opolskiego, czyli terenów, które znajdują się w moim bezpośrednim sąsiedztwie.  Jakież było moje zdziwienie i radość, kiedy przeczytałam również kilka ciepłych słów o Kuźni Raciborskiej.  Autorka wspomniała o naszej bibliotece, panu Irku, który jest jej dyrektorem i tak pięknie zorganizował spotkanie autorskie połączone z uroczystym otwarciem biblioteki po remoncie. Prowincja pełna złudzeń dała mi więc podwójną radość obcowania z Mazurami, ale i ze Śląskiem.  Znów znalazłam się blisko przyrody, natury, która tak pięknie wskazuje nam kierunek. Trzeba tylko zatrzymać się, wciągnąć powietrze, poczuć jej siłę i dać się prowadzić. Proste, smaczne i aromatyczne gotowanie z tego, co daje nam akurat ziemia, obcowanie na co dzień z ludźmi, których kochamy i praca. Praca, po której najlepiej smakuje odpoczynek. Oczywiście z książką :)

A jak zakończyła się historia Ludmiły? Wcale się nie zakończyła, ale że bohaterowie na razie zawitali do bezpiecznego portu, lepiej zostawić ich samych. Nie podglądać. Niech żyją tym cudownie prostym, ale jakże pełnym życiem. W spokoju, ale nie w sielance, bo jak pisze autorka, słowo sielanka przyzywa niepokój, którego Ludmile nie potrzeba.

Chwilo, trwaj. Cisza, wieczór, paląca się świeca i zapach suszonych bukietów nostrzyka

Kasiu, pięknie dziękuję za Prowincję. Za magiczne chwile spędzone w jej towarzystwie, za inspiracje kulinarne, kosmetyczne i życiowe. Za konieczność zatrzymania się, wyskoczenia z pędu dzisiejszego świata. Będę tęsknić :)


 bonito.pl/?utm_source=blog&utm_medium=banner&utm_campaign=julia_orzech












0 komentarze:

Prześlij komentarz

Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz swój ślad