W
poniedziałkowy wieczór Biblioteka w Raciborzu zgromadziła dużą, jak na
spotkanie autorskie publiczność, a to za sprawą gościa, który przybył w nasze
progi z Beskidu Niskiego… Mowa oczywiście o Andrzeju Stasiuku, którego
zaprosiliśmy w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki, od lat działającego w
bibliotece. Wizyta pisarza zbiegła się z premierą jego najnowszej książki
„Wschód” i od tej kwestii zaczęła się fascynująca opowieść Andrzeja Stasiuka.
Na początku sprawiał wrażenie nieco onieśmielonego wpatrującymi się w
niego z wyczekiwaniem dziesiątkami par oczu. Przyznał, że takie spotkania nie
są dla niego łatwe. W ogóle nie przepada za zgiełkiem towarzyszącym wszelkiemu
odbieraniu prestiżowych nagród. Zdecydowanie najlepiej czuje się w swoim domu
na wsi. Oczywiście szczerze wyznał, że wszelkie wyróżnienia, nagrody i
spotkania z czytelnikami wiążą się z zarabianiem pieniędzy i to jest na pewno
ważny czynnik, dla którego w ogóle bywa na tego typu imprezach. Pisarz nie
wytrzymał nawet na rozdaniu nagród Nike, kiedy to zaraz po odebraniu nagrody
zaszył się w domu, zostawiając żonę, która dopełniła formalności. Nie ma to nic
wspólnego z kreowaniem się na wielkiego, niedostępnego pisarza. Rozmowa z
czytelnikami, bo taką właśnie formę przybrało spotkanie w Raciborskiej Bibliotece,
rozpoczęła się od najnowszej powieści „Wschód”, która jest zdecydowanie
najbardziej autobiograficzna. Akcja dzieje się w rodzinnych stronach Andrzeja
Stasiuka (okolice Sokołowa Podlaskiego) wiele jest w niej o rodzicach pisarza i
o nim samym. Czytelnicy osobiście dziękowali za osadzenie akcji właśnie
na terenach wschodnich, z których wielu z nich pochodzi. Twierdzili, że fakty
tam przedstawione są zgodne z opowieściami ich dziadków i pradziadków i stały
się dla nich prawdziwym powrotem do przeszłości. Pytano także o
natchnienie i inspiracje, które popychają do zajęcia się pisaniem. Autor z
rozbrajającą szczerością i uśmiechem na ustach przyznał, że zainspirowało go
zwyczajne lenistwo… Nie mógł patrzeć na ojca, który codziennie przez 30 lat
wstawał o świcie i wędrował do fabryki FSO, w której pracował. W szkolnej
ławie też trudno mu było wysiedzieć. Gnębiło go nieznośnie poczucie
marnotrawstwa czasu. Wolał spędzać długie godziny podróżując po okolicy i
czytając wszystko, co wpadło mu w ręce. Andrzej Stasiuk twierdzi, że od
nałogowego czytania do pisania istnieje płynna granica. Nadchodzi bowiem taki
czas, szczególnie w młodości, kiedy ma się odwagę sięgnąć po pióro i wylać na
papier to, co siedzi w głowie. Zwykle wychodzą z tego niesamowite gnioty i
tylko kolejne próby, niezrażanie się krytyką mogą sprawić, że człowiek zasłuży
na miano pisarza.
Autor
„Opowieści galicyjskich” nie czeka na natchnienie. Wstaje rano, pije kawę i
pisze. Chwile natchnienia zdarzają się niezwykle rzadko. Są to momenty, kiedy
jesteśmy niezwykle zadowoleni z tego, co napisaliśmy i mamy wrażenie, jakby
ktoś zrobił to za nas. Postawienie kropki na ostatniej stronie książki
stanowi dla niego niesamowitą ulgę. Zwykle jest już wtedy tak zmęczony, że jak
najszybciej chce się odciąć, zamknąć, zapomnieć. Nie czyta swoich książek, nie
poprawia ich, bo wie, że nie byłby zadowolony. Pisze, nie myśląc zbytnio o
czytelniku i laurach. Nie przejmuje się już złą krytyką, bo rzadko ją czyta. W ogóle
mało czyta o sobie. Twierdzi, że nie warto, bo „dobre recenzje
demoralizują, a złe wkurzają”. Mimo ciężkiej pracy, jaką trzeba włożyć w
pisanie Andrzej Stasiuk puentuje, że fajnie
jest być pisarzem. Szczególnie, kiedy po skończonej książce, można
się zaszyć w domu z butelką czerwonego wina… Raciborzanie jednak nie dali tak
szybko uciec pisarzowi i utworzyli długą kolejkę oczekujących na autograf, czy
pamiątkowe zdjęcie. Kto wie, może kiedyś odnajdziemy w książkach A. Stasiuka
coś z literackiej podróży po Śląsku?
Tekst ukazała się na stronie Biblioteki w Raciborzu