Kalendarze - Małgorzata Gutowska-Adamczyk







Autor: Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Tytuł: Kalendarze
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 288
Oprawa: miękka ze skrzydełkiem

 

Nie wiem dlaczego, ale kiedy zaczynają się pierwsze chłody i nie chce się już tak wychodzić z domowych pieleszy, ja zaczynam kompletować specjalną literaturę.  Nie wiem, czy mają na to wpływ zbliżające się wielkimi krokami święta, czy koniec roku. I od razu zaprzeczę, że nie są to książki wyłącznie lekkie, łatwe i przyjemne, choć owszem, jest ich trochę w tym stosie.  Robiąc rekonesans tegorocznej kupki piętrzącej się w sypialni i kuchni śmiem twierdzić, że przeważają lektury niespieszne, sentymentalne czasem, osobiste.  Do takich książek należą z pewnością Kalendarze Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, po które sięgnęłam z przyjemnością, ale i wielką ciekawością. To bowiem moje pierwsze spotkanie z autorką, choć pierwszy tom Cukierni pod Amorem czeka już w tym stosie.

Sądząc po tytule już wiedziałam, że mogę liczyć na wspomnienia, może jakieś podsumowania, ale i ciekawe fragmenty z życia, wyrywane niczym kartki z kalendarza. Nie myliłam się.  Spędziłam z nią dwa przemiłe wieczory, a książkę zamykałam niezwykle wzruszona, z mocnym postanowienie spisania w zeszycie wszystkiego, co pamiętam ze swojego dzieciństwa…

Kalendarze, to powieść autobiograficzna, która powstała po tym, jak dwaj synowie pisarki oznajmili rodzicom, że oto nadszedł czas wyprowadzki.  To im także została zadedykowana.  Z jednej strony zatem poznajemy kobietę, matkę, która cierpi na syndrom opuszczonego gniazda. M. Gutowska-Adamczyk w jednej z rozmów radiowych wspomniała, że spisując uczucia towarzyszące tym odejściom, pomyślała, że to może stanowić materiał na książkę. Wszak wiele jest rodziców w podobnej sytuacji, którzy po wyprowadzce dzieci czują się starzy i niepotrzebni i nie wiedzą co począć ze swoją samotnością.  I mnie ta część książki dała do myślenia. Wprawdzie mój syn jest jeszcze małym chłopcem, ale często się zastanawiam, jak to będzie, kiedy dorośnie i nie będzie mnie już tak potrzebował. Czy będę potrafiła być jeszcze kimś innym niż tylko mamą?

Ale czy doroślejąc, nie dojrzewamy do dawania miłości, jako dzieci przede wszystkim ją chłonąc? *

Najnowsza książką M. Gutowskiej-Adamczyk posiada jeszcze jeden plan czasowy.  Oto ta sama matka cofa się w czasie, zatapiając się we wspomnieniach ze swojego szczęśliwego dzieciństwa. Poznajemy ją, jako siedmioletnią dziewczynkę, której właśnie urodziła się młodsza siostra. Zachwyciła mnie przede wszystkim drobiazgowość tych wspomnień, zwrócenie uwagi na szczegóły, które pamiętają zwłaszcza dzieci.  Ileż tam tego drobiazgu. Niczym na obrazie Jacka Yerki, który zdobi okładkę tej książki. Naprężanie firan i płyny owoc słodki jak landrynka, straszna niewidzialna ręka i czarna wołga – postrach wszystkich dzieci. A co najlepsze, że choć urodziłam się dużo później, wiele z tych wspomnień sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się porozumiewawczy uśmiech. Bo przecież i ja będąc małą dziewczyną obserwowałam, jak moja babcia szyła na maszynie, przyjmowała klientki, robiła przymiarki. Potrafiłam schować się w szafie i zaglądać przez mały otwór, żeby tylko widzieć, jak sprawnie prowadzi materiał, wbija szpilki i tworzy.  I doskonale pamiętam smak pierrotów i bajecznych wywalczonych w prawdziwych potyczkach z bratem (wiadomo, że każdy chciał zjeść przede wszystkim te smaki). I mnie leżakowanie w przedszkolu nie sprawiało przyjemności do momentu, kiedy nie zorientowałam się, że to czas, kiedy moja wyobraźnia może robić co chce.  Delikatesy wspomniane przez autorkę, do złudzenia przypominają mój dom towarowy „Zorza”, w którym rodzice kupili mi pierwszy wózek dla lalek, fartuszek do szkoły i Coca-Colę w szklanej butelce (a może to była Pepsi?). Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać. Doszło do tego, że czytając, jednocześnie spisywałam do zeszytu wszystko, co tylko mi się przypomniało z dzieciństwa. Będzie jak znalazł, kiedy pamięć zacznie płatać figle. Kto wie, może kiedyś T. przeczyta z zainteresowaniem kilka wspomnień swojej mamy?

Kalendarze niespiesznie prowadzą czytelnika od ważnych spraw małej dziewczynki, do oswajającej samotność matki. Po co kobieta wspomina?  Czy daje jej to ukojenie?  A może ucieka w przeszłość, żeby nie musieć zmierzyć się z przyszłością? Autorka przyznała, że wspominanie tego kawałka bardzo szczęśliwego dzieciństwa, było dla niej niczym plaster miodu po odejściu synów.  Warto mieć takie wspomnienia i warto czytać takie książki. Dzięki niej, ja wspominam jeszcze bardziej intensywnie. Między pieczeniem pierników, a ubieraniem choinki przypomnę sobie wszystko. Kolorową bransoletkę z plastikowych serduszek imitujących bursztyn, którą babcia kupiła mi na targu, a nawet smak pierwszego soczku w kartoniku o smaku pomarańczowym, którego kartonik przechowywałam przez wiele lat. Wspaniała lektura na świąteczny czas!

* M. Gutowska-Adamczyk, Kalendarze, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015, s. 41.

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu Literackiemu

http://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/3706/Kalendarze-z-autografem---Malgorzata-Gutowska-Adamczyk

6 komentarze:

  1. Tym opisem wprowadziłaś ciepłą, domową atmosferę! To kiedy wydajesz wspomnienia?
    Nie zamartwiałabym się zbytnio o wyprowadzkę dziecka, bo z niecierpliwością czekam, aż moi rodzice zabiorą Młodego na ferie, a ja po prostu będę mogła zrobić coś dla siebie ;) Rodzice są coraz mniej potrzebni dzieciom stopniowo, przecież nie odstawia się ich od piersi jednego dnia, a następnego się wyprowadzają! Wiele babć nie chce pilnować swoich wnuków, bo to jest ich czas. Trzeba tylko znaleźć sobie zajęcie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihihi wspomnienia jeszcze trochę muszą zapełnić notes:) Wiesz, teraz to ja się też cieszę, kiedy mam chwilę dla siebie, ale trwa to chwilę i wiem, że ten chaos wróci. Tak się zastanawiam, czy się za bardzo nie przyzwyczaję hihihi :)

      Usuń

Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz swój ślad